Ponieważ lata ich świetności to lata "zerowe", a nazwa tego projektu zaczyna się na "The" i kończy na "-s" niechybnie oznacza to, że The White Stripes wpisują się w nurt tzw. nowej rockowej rewolucji (The Hives, The Strokes, The Libertines, The Killers...), czyli renesansu surowego, szorstkiego, gitarowego grania na przełomie XX i XXI wieku. "Szkoda jak cholera... Właśnie odszedł najlepszy zespół XXI wieku" - napisał nasz użytkownik. The White Stripes to projekt fenomenalny, a przynajmniej intrygujący pod wieloma względami. No bo cóż to za rockowy zespół, który składa się z gitarzysty i perkusistki (nie ma basu!), gdzie perkusistka techniką grania odstaje od wszystkich znanych kolegów po fachu? A jednak - ten patent okazał się genialny w swojej prostocie. Początek... W 1996 roku utalentowany wokalista, gitarzysta i perkusista Jack Gillis poślubił barmankę Megan White. Jak na ekscentryka i romantyka przystało, postanowił przyjąć jej nazwisko. Rok później podarował małżonce zestaw perkusyjny i nauczył ją podstaw grania na tym instrumencie. Pewnego dnia przyniósł gitarę i zaczął akompaniować swojej ukochanej. Wtedy Jack doznał olśnienia. Toporne uderzenia Meg w bębny okazały się, jak to ujął, czymś wyzwalającym i odświeżającym. Zainspirowany wspólnymi sesjami postanowił założyć z nią zespół. Pierwszy koncert zagrali 15 lipca 1997 roku w klubie Golden Dollar w Detroit, po ledwie kilku tygodniach wspólnych prób. The White Stripes i "Seven Nations Army": Nikt tak jak oni nie zderzył minimalizmu z rockowym, momentami wręcz punkowym pazurem i bluesowymi inspiracjami. Utwory The White Stripes (najbardziej znany to "Seven Nation Army") okazały się nową jakością w świecie muzyki coraz bardziej zdominowanej przez superproducentów i ich tricki; kompozycje rewelacyjnego duetu połączyły niespotykany ascetyzm formy i środków z kompozycyjną brawurą Jacka White'a. Minimalizm widoczny był także na scenie i w teledyskach - duet w warstwie wizualnej postawił na trzy kolory: czerwony, biały i czarny. Na zarejestrowanie całego albumu wystarczało im zazwyczaj kilka dni. Amerykanin do dziś zresztą słynie z ekspresowego tempa pracy i niespożytych sił. Nie bez przyczyny mówi się o nim, że jest najbardziej zapracowanym facetem w show-biznesie - ostatnio realizuje się m.in. w projekcie The Dead Weather. The White Stripes i cover "Jolene" z repertuaru Dolly Parton: Z The White Stripes wiąże się też ciekawa historia natury plotkarskiej. W 2000 roku, jeszcze zanim zespół stał się popularny na świecie, Jack i Meg wzięli rozwód, co nie przeszkodziło im jednak dalej razem grać. W wywiadach przedstawiali się natomiast jako... rodzeństwo. "Kiedy widzisz brata i siostrę robiących razem muzykę, myślisz sobie: 'To interesujące', ale bardziej interesuje cię ich twórczość niż stosunki między nimi; jako twórca unikasz więc pytań, czy wspólne granie to próba uratowania łączącego was niegdyś uczucia" - tłumaczył po latach Jack White, gdy sprawa się wydała. The White Stripes nagrali łącznie sześć studyjnych albumów. Za ich szczytowe osiągnięcie uważa się płytę "Elephant" z 2003 roku. Wydawnictwo nie tylko zostało euforycznie przyjęte przez krytykę, ale też okazało się sporym sukcesem komercyjnym, trafiając na szczyty list sprzedaży w Wielkiej Brytanii, Szwecji, Norwegii, Irlandii, Danii (oprócz tego wskoczyli na 6. miejsce amerykańskiego zestawienia "Billboard 200"). ...i koniec 2 lutego Jack i Meg oświadczyli, że nie będą już nagrywać i koncertować pod szyldem The White Stripes. Jednocześnie eks-małżonkowie zapewnili, że przyczyną rozstania nie są "artystyczne rozbieżności, sprawy zdrowotne, bądź brak woli współpracy". Być może więc zobaczymy ich jeszcze razem w innej konfiguracji, pod inną nazwą (?). "Jest mnóstwo powodów naszej decyzji, ale głównie chodziło nam o zachowanie tego, co było piękne i wyjątkowe w tym zespole. The White Stripes należą teraz do was i możecie z tym zrobić, co tylko zechcecie. Piękno sztuki i muzyki może trwać wiecznie, jeśli tylko ludzie sobie tego życzą" - czytamy w oświadczeniu. The White Stripes w utworze "Icky Thump": Jack White przywrócił muzyce spontaniczność, wyzwolił ją z komputerowej niewoli, udowodnił na przykładzie uroczo nieporadnej Meg, że od umiejętności ważniejsze jest serce do grania i na dodatek wzorcowo zastosował się do zalecenia, by ze sceny schodzić niepokonanym. Trudno o lepszy powód do owacji na stojąco. Tym bardziej, że za chwilę Jack wskoczy na scenę z powrotem, w trzech (a może pięciu) innych, nowych wcieleniach. Michał Michalak Zobacz teledyski The White Stripes na stronach INTERIA.PL! Czytaj blog "Język Elit" Michała Michalaka