Za oknem pada wiosenny deszcz, w powietrzu unosi się zapach kawy i papierosowego dymu. Kanapy są wygodne, gazeta interesująca. Z głośników dobiegają leniwe, filmowe utwory z lat 60. i 70. To jedna z możliwych wizualizacji randki z niezwykle przyjemnym albumem "Ania Movie" Ani Dąbrowskiej. Artysta, który nagrywa album z coverami, staje przed dylematem: oddać hołd, narażając się na zarzut przesadnej ostrożności i wtórności, czy wywrócić oryginał do góry nogami i usłyszeć oskarżenia o profanację wielkich dzieł. Ania Dąbrowska zdecydowała się na to pierwsze. Kręgosłup, klimat utworów i ich tempo pozostają bez zmian. To wciąż te same piosenki. Wokalistka dobrze wczuła się w charakter każdej z nich, potrafi zaakcentować to, co najciekawsze, zręcznie oddaje dramaturgię zawartą w słowach. Jednocześnie udało jej się połączyć wykonywane numery w jedno, koherentne dzieło. Spoiwem są tu ciepłe, akustyczne aranżacje i rozmarzony wokal Ani. Świetnie spisał się Adam Sztaba przy partiach smyczkowych, sekcja dęta nie wali nas po uszach, tylko je delikatnie pieści, a na pierwszy plan wysuwają się klawisze i subtelnie, z dużym wyczuciem muskane gitarowe struny. Warto wsłuchać się też w wycofane, bardzo ostrożne bębny, które tylko potęgują wrażenie, że muzyka na "Ania Movie" nas głaszcze i masuje. Dąbrowska tłumaczyła, że pierwszym jej pomysłem na tę płytę było nagranie po prostu zestawu ulubionych utworów. Dopiero później zorientowała się, że większość wyselekcjonowanych numerów to piosenki filmowe. Słychać, że kawałki na "Ania Movie" zostały wybrane bardzo starannie. Jest ich łącznie zaledwie dziewięć, a wśród nich takie klasyki jak "Bang Bang (My Baby Shot Me Down)", "Across 110th Street", "Strawberry Fields Forever" czy "Sound Of Silence". W żadnym przypadku nie da się powiedzieć, że Ania nie udźwignęła ciężaru światowego przeboju. Jej wykonania cechuje wielka gracja. Dobrze, że nagrała tę płytę dopiero teraz, bo w tym, jak stawia dźwięki, słyszymy również dużą pewność siebie. Album jest tak dobry przede wszystkim dlatego, że nasza rodzima specjalistka od samotności po zmierzchu nie spina się, nie kombinuje, a przede wszystkim - nie popisuje. Zamyka oczy i płynie z muzyką. A my płyniemy razem z Anią. 8/10 Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!