Występ Florence And The Machine w Krakowie, podczas drugiego i ostatniego zarazem dnia Coke Live Music Festival 2013, był jedynym tegorocznym koncertem Florence Welch na europejskim festiwalu. 26-letnia Brytyjka wyszła na scenę bardzo stremowana, czego dowodem trzęsące się dłonie rudowłosej wokalistki. W pierwszych minutach ewidentnie oszczędzała gardło, śpiewała bardzo ostrożnie, asekuracyjnie, jakby obawiając się pomyłki, jakiegoś fałszywego ruchu, fałszywego tonu. Pole do popisu miał więc trzyosobowy chórek Florence, który trzymał utwory w ryzach i pozwalał swojej gwieździe unikać szalonych wokaliz i biegać beztrosko na bosaka po całej scenie. Florence najpierw więc się nabiegała i naskakała, a dopiero później zaczęła śpiewać, wykorzystując pełnię mocy swojego głosu. Dobre 40 minut zajęło jej rozgrzanie swojego potężnego wokalu. Ten czas wykorzystała publiczność, zwana często Wspaniałą Polską Publicznością. Akcje przygotowane przez fanów udały się bezbłędnie. Fani Florence przybyli na lotnisko Muzeum Lotnictwa wystrojeni w kwieciste wianki i umorusani brokatem. Przynieśli też karteczki z odpowiedzią na pytanie "Co dała mi Florence?", pytanie, które było parafrazą tytułu jednego z utworów artystki ("What The Water Gave Me"). Wokalistka, gdy zobaczyła, co przyszykowali jej polscy sympatycy, zareagowała najbardziej spontanicznie, jak tylko można sobie wyobrazić - skryła twarz w dłoniach. Później w nieco dłuższym wywodzie nie mogła się nadziękować za te wszystkie akcje, a przy okazji wspominała poprzedni swój koncert w Polsce (Warszawa, 2010 r.). Jak wielu innych artystów obiecała, że już nie będziemy musieli tak długo na nią czekać. To nie kurtuazja, bowiem prawie wszyscy, którzy tak mówią, w istocie czym prędzej do nas wracają. Więc nawet nie trzeba Florence trzymać w tej sprawie za słowo, tak po prostu będzie. Ale co tam przyszłe występy, kiedy jeszcze nie ochłonęliśmy po sobotnim! Florence umiejętnie połączyła radosną spontaniczność swoich zachowań scenicznych z pewną teatralnością wpisaną w stylistykę jej występów. Przybierała Brytyjka baletowe niemalże pozy, by za chwilę uprawiać bieganie ze skakaniem. Ale przede wszystkim prezentowała czarujące interpretacje przebojów, z niewysłowioną delikatnością ślizgając się po wysokich tonach. W zapowiedzi Coke Live pisaliśmy o monumentalności i patosie jej repertuaru, tymczasem w Krakowie Florence stonowała nieco swoje utwory, czyniąc je bardziej kameralnymi i zmysłowymi. Nie znaczy to oczywiście, że nie było eksplozji na "Dog Days Are Over", "No Light No Light" czy "Shake It Out". Była! I to taka, że trzęsła się ziemia. Ale wyraźnie zwiększył się kontrast serwowanych przez Florence emocji. W tym wszystkim najbardziej malowniczo wyglądały zabawy wokalistki z brokatem. Taki z niej żartowniś, że wtarła owe błyszczące drobinki po kolei w każdego ze swoim muzyków. Z największym namaszczeniem i czułością wcierała brokat w grającą na klawiszach Isabellę "Machine" Summers. Gdy pozbierała od fanów w pierwszych rzędach kilka wianków, natychmiast pobiegła, by jeden z nich nałożyć Isabelli. Ten na pozór niewinny gest pokazał, jak ważną postacią tym projekcie jest Summers, jak ciepłym uczuciem darzy ją Welch. Nie zapomniała też Florence o sobie i krakowską scenę opuszczała z twarzą mieniącą się na złoto. Opuszczała przy ogłuszających owacjach, a podsłuchane rozmowy nie pozostawiają złudzeń co do wrażeń publiczności. Oczywiście w sobotę na Coke Live grali również inni wykonawcy. Fantastycznie spisała się Katy B, również ognistowłosa Brytyjka, która na scenie namiotowej rozkręciła najlepszą klubową imprezę w tej części Drogi Mlecznej. Widzieć na scenie dziewczynę tak zabawową, wyluzowaną, energiczną, a jednocześnie doskonale śpiewającą było czystą przyjemnością. Do tego utwory Brytyjki otrzymały znacznie ostrzejszą aranżację niż w wersjach studyjnych, co również przysłużyło się koncertowi. Katy B podkreślała, że jej poprzedni występ w Krakowie był pierwszym, jaki dała poza Wyspami i że nie zapomni go do końca życia. Niejako w ramach podziękowania zaśpiewała w sobotę po raz pierwszy na żywo nowy utwór - "5 a.m.". Spóźnieni cztery godziny Wu-Tang Clan wystąpili po Florence And The Machine, a nie przed, natomiast w ich miejsce wskoczyło międzynarodowe trio Tres.B, przeniesione na główną scenę z Cracow Stage. Laureaci Paszportu Polityki skrzętnie wykorzystali szansę, jaką był występ dla ponad 30 tysięcy osób; z kolei Wu-Tang Clan, z nieodłącznymi atrybutami w postaci szampana i białych ręczników, przeciągnęli festiwal do godziny 02:30. - Wiem, że przylecieliśmy strasznie późno, ale bardzo chcieliśmy dla was wystąpić i przekazać wam dużo hiphopowej miłości - mówił ze sceny RZA. Na tym tle mało przekonująco wypadli The Cribs, choć częściowo tłumaczy ich fakt, że w Krakowie zagrali po 15-godzinnej podróży vanem z Chorwacji. Sumując oba dni Coke Live Music Festival, można powiedzieć, że tegoroczna impreza należała do: polskich 20-latków, szkockich zespołów i angielskich rudzielców. Ale nade wszystko należała do kobiet, była to bowiem najbardziej kobieca edycja ze wszystkich dotychczasowych. Na osiem gwiazd sceny głównej cztery były kobietami. Taki niezamierzony parytet. Michał Michalak, Kraków Czytaj naszą relację z pierwszego dnia festiwalu!