Andrzej Smolik już wielokrotnie udowadniał, że jest zręcznym producentem i kompozytorem. Na czwartym solowym albumie potwierdza status czołowego polskiego muzyka, a mimo to płyta rozczarowuje. Niby wszystko się zgadza. Smolik w wersji solo po raz kolejny nie idzie w popowy banał, zamiast tego prezentuje wysmakowane, leniwe brzmienia, w których dominują smyczki, dęciaki, gitara akustyczna, fortepian. Jest też cała paleta piszczałek i przeszkadzajek, które zgrabnie wypełniają aranżacyjny drugi plan. Kameralna, melancholijna całość ma nas otulać, docieplać i relaksować. Wokaliści zaproszeni przez Smolika - wśród nich Emmanuelle Seigner - posługują się albo melorecytacją, albo przemyślanymi, misternie konstruowanymi melodiami. W gronie gości, obok żony Romana Polańskiego, znaleźli się także m.in. Mika Urbaniak, Gaba Kulka czy Kev Fox. Najlepiej spisała się Kasia Kurzawska z Sofy, która na "4" wykonała utwór "Never Sing The Love Songs", a wcześniej śpiewała u Smolika w znakomitym numerze "Close Your Eyes". Kasia ponownie zabłysnęła wrażliwością i polotem, a "jej" piosenka jest jednym z najlepszych momentów albumu "4". Ujmujących fragmentów jest tu jednak zdecydowanie zbyt mało, by zachwycić się całym longplayem. Płyta Smolika przypomina piłkarski mecz, w którym pada wiele strzałów, w którym skrzydłowi pokazują kilka ładnych dryblingów, i który ostatecznie kończy się bezbramkowym remisem. Jest to album zbyt rozwodniony, za mało nasycony emocjami, leniwy aż do granicy, po której przekroczeniu zaczyna się nuda. Utwory nie intrygują tajemniczością, nie wzruszają, nie są tak bajkowe, jak by mogły być, nie wgryzają się głęboko w świadomość. Profesjonalizm i talent 40-letniego Andrzeja Smolika nie są gwarantem, że każdy jego utwór będzie piękny. Na "4" mamy więc piosenki zaledwie przyjemne. Oczekiwałem więcej. 6/10 Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!