Gaga na "Born This Way" znów prowokuje, znów okłada nas ciężkim, tanecznym bitem, jednego jej jednak nie można odmówić: rozmachu. "I powiedział Jezus: Będę tańczył, tańczył, tańczył, z uniesionymi rękami" - to cytat z albumu, na którym seksualność przenika się z motywami biblijnymi, a hasła tolerancji i wolności podlane są mocno erotycznym sosem: "Chcę poczuć twoje mokre od whisky usta na swoim blond-południu" - śpiewa Gaga. Innym razem prosi zastrzelonego prezydenta USA, Johna F. Kennedy'ego, "by położył na niej swoje ręce". 25-letnia Amerykanka postanowiła nagrać album dekady (jeśli nie wszech czasów), o czym zresztą nie raz wspominała. Wyzywająca treść utworów to tylko jeden ze składników jej przepisu na płytę, która zapisze się w historii. "Born This Way" jest ostentacyjnie tanecznym albumem. Kompozycje są mięsiste, melodyjne, każdą z nich opatrzyła Gaga ostrym bitem. Jest jednak pewien progres w stosunku do "Fame" i "The Fame Monster" - Gaga tym razem eksperymentuje ze strukturą utworów, zaczęła ją rozbudowywać do postaci, którą należałoby określić popem progresywnym (?). Szczególnie widać to na przykładzie "Government Hooker" - to już nie jest zwrotka, refren, zwrotka, refren, tylko konstrukcja złożona ze znacznie większej ilości elementów; kompozycje zyskały w ten sposób pewną dramaturgiczną głębię. Dodatkowo zaczęła Gaga znacznie śmielej czerpać z dorobku światowej muzyki rozrywkowej - w "Americano" mamy motywy folkowe, a w "Electric Chapel" i "You And I" pojawiają się odniesienia rockowe. W tym drugim utworze zagrał zresztą sam Brian May z Queen. Nie brakuje również nawiązań do osiągnięć królowej popu (byłej?), czego najlepszym dowodem hit "Born This Way", któremu zarzucano graniczące z nielegalnością podobieństwo do singla "Express Yourself" Madonny. Nie udało się uniknąć Amerykance także "autoplagiatów" - "Judas" przypomina sklejkę z dotychczasowych przebojów piosenkarki (choćby "Bad Romance" i "Poker Face"). Co nie zmienia faktu, że "Born This Way" ma szansę stać się albumem, który przyniesie nam kilkanaście singli, bo aż tyle potencjalnych hitów się tu znalazło. Już przed premierą Gaga wydała cztery single z "Born This Way" (czyste szaleństwo... albo wizjonerstwo). Moment, w którym ukazuje się drugi longplay Lady Gagi, jest szczególny - Gaga nie zasiądzie od razu na swoim tronie; będzie musiała bowiem powalczyć o prymat na popowym rynku z rewelacyjną Adele, która niebywale wyśrubowała wyniki sprzedaży za sprawą albumu "21". Wyżej podpisany w pojedynku tych dwóch wyjątkowych wokalistek opowiada się jednak za subtelnością i soulową duszą Brytyjki. "Born This Way" jest albumem tak intensywnym, wyzywającym, tak nasyconym, że aż boli od tego wszystkiego głowa. W sensie ścisłym. Poczułem wielką ulgę, ściągając słuchawki. To wciąż jednak wydawnictwo, którego trudno nie docenić. 7/10 Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!