Szef sztabu PO zapowiada konwencję wyborczą partii na 10 września. - Konwencja będzie skromna, bez baloników, bo na takie rzeczy nie ma miejsca w trudnych czasach - dodaje. Konrad Piasecki: Kiedy Marek Jurek i Korwin-Mikke wypadają z gry, pan myśli sobie gorzej być nie mogło? Jacek Protasiewicz: - Jest inaczej niż wcześniej. Ale jest gorzej dla Platformy. - Nie, niekoniecznie. Ich byli wyborcy będą wyborcami waszych rywali, a ich wyższy wynik jest dla was gorszy. - To i tak nie byli nasi wyborcy, więc w tym sensie my niczego nie tracimy, a jeśli oni znajdą w tych ugrupowaniach, które kandydują, jakąś partię sobie bliską, to ich wybór. A myśli pan, że gdzie ją znajdą? - Mogą znaleźć częściowo pewnie w PiS-ie, częściowo w PJN-ie, a niektórzy może na zakończenie tej pięciotygodniowej kampanii, która przed nami, również i w Platformie. Będziecie ich jakoś kusić, omotywać? - Na pewno największą kompetencją ekonomiczną. Jeśli ktoś ma jakiś pomysł na gospodarkę w Polsce, to są to ludzie Platformy. Pomysł na gospodarkę to byście mieli, jak byście pokazali program, a póki co programu nie macie więc nie wiemy, jaki macie pomysł na gospodarkę. - Program jest już w druku. My mamy swoje własne tempo kampanii i swój własny kalendarz i do 9 września dokonujemy rozliczeń, dlatego prosiliśmy o debaty, dlatego rozmawiamy z ludźmi w ramach tego Centrum Obywatelskiego na ulicy Foksal, a od 10 września rozmawiamy o programie. I 10 września wielki show programowy Platformy Obywatelskiej. - Konwencja programowa. Czy to będzie show, to ocenią komentatorzy i widzowie. Już wiadomo gdzie, wiadomo w jakiej oprawie? - W Warszawie, w skromnej oprawie, bo nie chodzi o to, żeby robić show tylko o to, żeby przekazać treści i naszą wizję. Baloników programowych Platformy nie będzie? - Nie, na pewno nie. Nie w Polsce i nie w czasach trudnych gospodarczo. A ten program będzie zawierał coś poza pięknymi obietnicami wielkiej przyszłości? - Te obietnice mają być przede wszystkim realne, w odróżnieniu od nierealnych obietnic Napieralskiego. Realnie tym razem co obiecacie? Bo ostatnio realnie obiecaliście podatek liniowy i mamy to, co mamy. - On jest prawie liniowy. Gdyby policzyć ilu ludzi w Polsce... Dzięki Zycie Gilowskiej, która go zmieniła i dzięki rządowi Jarosława Kaczyńskiego, który go zmienił, za co im dziękujemy, ale wracając do programu Platformy na przyszłe 4 lata, będą konkrety? - Tylko, że w tamtym głosowaniu też mieliśmy swój znaczący udział. Będą również konkrety, ale w odróżnieniu od tego, co proponuje Grzegorz Napieralski, to nie będzie demagogia i nie będą głupoty. Te obietnice muszą być dużo poważniejsze, natomiast w odróżnieniu od tego, co proponuje PiS, będzie więcej optymizmu, bo Polska, która się wyłania z programu PiS-u to jest Polska przegrana, Polska stracona, Polska w oczach czarnowidzów. I Polska, która dzięki PiS-owi mogłaby wypłynąć na szerokie wody także. - Mam wrażenie, że nie, bo to raczej byłaby Polska, która - jeśli mówimy o szerokich wodach - byłaby w permanentnym konflikcie i z Rosją i Unią Europejską, a w Unii w szczególności z Niemcami, czego prezes nie ukrywa. Przypomniał to dwa razy w ostatnich wystąpieniach. I optymistycznie, ale zarazem realnie powiecie w tym programie, że trzeba na przykład zreformować system emerytalny i podnieść wiek emerytalny? - Będziemy również mówili o emeryturach. Ale padnie takie stwierdzenie, że trzeba podnieść wiek emerytalny? - Od tego mamy konwencję, żeby zacząć mówić o programie w tym momencie. A jeszcze wracając do tego kuszenia byłych wyborców Marka Jurka i Korwin-Mikkego. Będziecie z tą parą polityków rozmaić o ewentualnym poparciu? - Mamy świadomość, że przede wszystkim politycy nie rządzą głosami ani sumieniami wyborców. Więc przede wszystkim musimy być wiarygodni dla ludzi, którzy pójdą 9 października głosować. To tam w lokalu wyborczym za kotarą podejmuje się decyzję z długopisem w ręku i czy się postawi krzyżyk przy Platformie, przy PJN-ie czy przy PiS-ie, musimy być dla nich bardziej atrakcyjni, bardziej wiarygodni. Czyli będziecie rozmawiać z ich wyborcami, a nie z nimi samymi. - Gdyby ci politycy naprawdę energetyzowali swoich wyborców - i to nie jest złośliwość, to jest stwierdzenie faktów - to zebraliby te podpisy, a nie zebrali. Ale są też bez pieniędzy budżetowych i bez takiej usystematyzowanej i opłacanej przez podatnika organizacji więc jest im dużo, dużo trudniej. - To prawda, ale we wcześniejszych wyborach byli w stanie zebrać te głosy, dzisiaj im się nie udało. To znaczy, że być może sami, jako politycy, są już dużo mniej atrakcyjni dla tych wyborców, którzy do tej pory wiązali z nimi jakieś nadzieje. Debaty się już ostatecznie wykrystalizowały? Powolutku tak, jutro mamy pierwszą - w TVN24. Zdrowie i polityka społeczna, czyli ważne tematy. Będą podobne debaty w innych mediach? Już jesteście na nie umówieni? - Telewizja publiczna ma obowiązek przeprowadzić debaty i w piątek będziemy rozmawiali z TVP o ich organizacji w ostatnich dwóch tygodniach. A my, jak powiedział pan premier, jesteśmy gotowi uczestniczyć w każdej debacie, w każdej formule, w każdym medium, począwszy od dzisiaj. Na tę pierwszą, jutrzejszą debatę Ewa Kopacz jest delegowana. - Tak, to chyba jeden z najlepszych ministrów zdrowia w ostatnim dwudziestoleciu, no i wiceprzewodnicząca Platformy. Proszę nie być skromnym, powiedzieć, że najlepsza minister zdrowia w historii Polski. - Na pewno w ostatnim dwudziestoleciu wolnej Polski jedna z bardziej kompetentnych, stanowczych i twardych kobiet w polityce. A są jakieś twarde i realne rozmowy o debatach Tusk - Kaczyński? Wszyscy wiemy, że na nie czekamy. - Pan premier już tydzień temu powiedział, że jest gotowy do takiej debaty. Zaproszeń na pewno napłynęło mnóstwo, ale też słyszymy ciągle ze sztabu PiS-u, że ta partia nie ma zamiaru debatować, więc też przyjmujemy to do wiadomości. A wziął pan telefon do ręki, zadzwonił do Tomasza Poręby, swojego kolegi z europarlamentu, i zapytał: "Tomek, o co chodzi?". - Więcej, ja nawet wyciągnąłem rękę na antenie publicznej telewizji w programie TVP Info, zapraszając do debaty, raz u nas, raz u was. Ta ręka nie została podjęta, a więc przyjmuję, że już nic więcej nie da się zrobić. A Pan ma jakąś intuicję albo wiedzę, z czego wynika ta niechęć PiS-u do debat? - Intuicja podpowiada mi, że jest jakiś strach. Albo przed konfrontacją programów albo liderów. Dużo lepiej komunikować się z własnym, twardym elektoratem, i chyba właśnie tę strategię PiS wybrał, niż próbować wychodzić na szersze wody i pokazywać się publiczności w konfrontacji z konkurentem. A może jest chęć wyciszania emocji, obniżania napięcia i sprawienia, by była mniejsza frekwencja, bo im jest mniejsza, tym lepszy wynik PiS-u? - No, ale to jest kolejny argument na to, że oni chcą się przede wszystkim komunikować ze swoim najtwardszym elektoratem, a nie chcą zabiegać o nowych - dlatego im debaty nie są potrzebne, potrzebna jest wyłącznie komunikacja z tym, co się nazywa zakonem albo wyznawcami PiS-u. To na koniec cytat: "Zdecydowana większość kandydatów PO to ludzie kompetentni i uczciwi, choć też są niestety tacy, o których nie umiałbym tego powiedzieć." Brudna kampania? - Na pewno... Pan wie, kto to powiedział? - Nie. Europoseł PO Sławomir Nitras. - Każdy ma prawo do własnych ocen. A pan też widzi tych niekompetentnych i nieuczciwych na listach Platformy? - No jeśli tacy byli, na przykład zachowywali się niekoleżeńsko albo na granicy prawa, to byli właśnie w Szczecinie i zostali decyzją zarządu krajowego nie tak dawno usunięci. Stąd, jak sądzę, ta reakcja posła Nitrasa. Trochę pana zatkało po tym cytacie. - Przemawiały przez niego emocje, a są one zawsze złym doradcą, nie tylko w polityce. Będzie kara dla Nitrasa za takie słowa czy nagroda za czujność? - O ewentualnych karach decyduje zarząd krajowy, być może o tym podyskutujemy, ale też za słowa nie powinno się karać. W PO karzemy za czyny. Do słów, nawet najgłupszych, ludzie mają prawo i sami za to później ponoszą konsekwencje przed wyborcami. A te były głupie? - Bardzo niemądre.