W niedzielę odbyła się druga tura wyborów prezydenckich we Francji. Według cały czas aktualizowanego sondażu exit poll pracowni Ipsos wyraźnie zwyciężył w nich 44-letni Emmanuel Macron, zdobywając 58,8 proc. głosów. Pokonał tym samym liderkę Zjednoczenia Narodowego - Marine Le Pen. Po pięciu latach od przegranych wyborów z Macronem w 2017 roku (wówczas 66 do 34 proc.) i konsekwentnej "dediabolizacji" swojej partii i swojego wizerunku, nie udało jej się popłynąć na fali społecznego niezadowolenia, braku zaufania Francuzów do Macrona i przede wszystkim drożyzny. Marine Le Pen: Wspaniałe zwycięstwo, niesamowity wynik Podczas krótkiego przemówienia po ogłoszeniu wyników Le Pen robiła dobrą minę do złej gry i przekonywała swoich wyborców, że... wygrała. - To dla nas wspaniałe zwycięstwo. Wynik jest niesamowity, jestem wzruszona. Nigdy nie było nas tak wielu. Mylili się ci, którzy mówili, że znikniemy - przemawiała Le Pen. - Stworzymy opozycję, która będzie broniła kosztów życia - zapowiadała. I wezwała do zjednoczenia (wokół niej) wszystkich przeciwników polityki Emmanuela Macrona, którego oskarża o zadłużenie Francji, pogorszenie sytuacji materialnej rodaków czy osłabienie Francji na arenie międzynarodowej. Zapowiedziała też walkę o utrzymanie obecnego wieku emerytalnego, czyli 62 lat, wobec planów Macrona, by ten wiek podnieść. A co mówił zaraz po zwycięstwie Emmanuel Macron? Przeczytajcie tutaj! To nie o Putina chodziło Czy na porażce Le Pen zaważyła wojna w Ukrainie i sympatyzowanie z Władimirem Putinem przed jej wybuchem? Wielu komentatorów postawi taką tezę, jednak badania wśród wyborców wskazywały, że podejmując decyzję, nie kierowali się stosunkiem kandydatów do Rosji. Zaważył raczej bagaż nieufności, którego Le Pen nie zdołała zrzucić mimo wygładzania wizerunkowych kantów, a także wymagający rywal, którego niemal nie sposób zagiąć w debacie. Trudno nie odmówić Emmanuelowi Macronowi politycznego talentu w sytuacji, gdy uzyskał reelekcję wśród wyjątkowo kapryśnych i niechętnych klasie politycznej wyborców. Tym bardziej że na koniec 2018 roku, w czasie protestów "żółtych kamizelek", nieufność wobec swojego prezydenta wyrażało blisko trzy czwarte Francuzów. Jak więc dokonał tego małego cudu? "Nowy pragmatyzm" Macrona Zdaje się, że Macron wymyślił nową, niezwykle skuteczną formułę centryzmu. Nie jest to zardzewiała, centrolewicowa "trzecia droga" spod znaku Billa Clintona czy Tony'ego Blaira, nie jest to również klasyczny liberalizm ślepo zapatrzony w wolnorynkowe dogmaty - mimo że w europarlamencie jego partia bryluje właśnie we frakcji liberałów. Macron nie miał (liberalnych) oporów, by odkręcić kurek z pieniędzmi, gdy zaszła pandemiczna potrzeba, jego partia nie stroni też od doraźnego finansowego wspierania swoich rodaków, gdy ceny energii robią się za wysokie. Jednocześnie potrafił otaczać się politykami centroprawicowymi, wyciąganymi z Republikanów (partii m.in. Sarkozy'ego). Liberałów dopieszczał swoimi reformami podatkowymi i uelastycznianiem prawa pracy. Zarazem wyciągnął zielony sztandar, by nie pozwolić lewicy się odbudować - w postulatach klimatyczno-energetycznych idzie tak daleko, jak się da. Ten "nowy pragmatyzm" - termin promowany przez prof. Grzegorza Kołodkę, choć nie w odniesieniu do Emmanuela Macrona - zdaje się być nowym przepisem na sukces. Przynajmniej we Francji. Macron mógł również pokazać Francuzom porządne liczby - najwyższy wzrost PKB od ponad półwiecza czy najniższe bezrobocie od 2008 r. Przedstawiał się też w kampanii wyborczej jako ktoś, kto przeprowadził Francję przez bezprecedensowy kryzys pandemiczny. Posucha wśród rywali Do sukcesu Macrona przyczynił się też fakt, że w ciągu ostatnich pięciu lat na opozycji nie objawił się nikt na tyle charyzmatyczny, czy chociaż przekonujący, by mógł mu realnie zagrozić. Valerie Pecresse i Anne Hidalgo, kandydatki dwóch tradycyjnych partii, Republikanów i Partii Socjalistycznej, nie sprostały temu zadaniu. Z kolei skrajnie prawicowa Le Pen i skrajnie lewicowy Jean-Luc Melenchon są Francuzom doskonale znani - z wszystkimi swoimi zaletami i wadami. I o ile temu drugiemu charyzmy odmówić nie można, to on nawet nie próbuje przesuwać się do środka - przekonany, że zdradziłby swoje ideały (albo przekonany, że straciłby aktualne poparcie, które zbudował, uderzając w tony antysystemowe, antykapitalistyczne, antyglobalistyczne). Francuzi lubią karać swoich prezydentów za arogancję, ale wtedy, gdy wyczują, że kryje się za nią słabość. U Macrona, któremu arogancji z całą pewnością nie brakuje, tej słabości nie wyczuli. Trzecia tura Teraz przed nowym-starym prezydentem Francji trzecia tura wyborów, jak mówi się we Francji o zaplanowanych na 12 i 19 czerwca wyborach parlamentarnych. Eksperci spodziewają się, że rządząca, prezydencka partia La République en marche poniesie w nich straty. Odbudować się mogą Republikanie, zęby ostrzą sobie Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen i Francja Nieujarzmiona Jean-Luca Melenchona, z drugiego szeregu wyskoczyć mogą Zieloni, bez walki nie podda się też Partia Socjalistyczna. Przed Macronem, teoretycznie, trzy możliwości - rządy własnego obozu, jeśli jego partia odbije się po niedzielnym triumfie lidera, rządy koalicyjne (a jeśli tak, to z kim?), wreszcie premier z wrogiego obozu. Francuzi wybierają parlamentarzystów w systemie większościowym (osławione JOW-y), więc walka będzie się toczyć o każdy okręg i każdy mandat.