Kampania BK będzie chyba coraz bardziej słodko-gorzka. Słodka w zachwalaniu zalet prezydenta i gorzka w atakach na kontrkandydata. W PO panuje poczucie, że bez silnych emocji, bez obudzenia tych, dla których wizja PiS-u u bram wciąż jest wizją ponurą, nie da się wygrać tych wyborów. Rozbudzanie będzie pewnie mało estetyczne, ale za to głośne. *** Wałęsa prowadził z Kwaśniewskim. Przegrał. Tusk prowadził z Lechem Kaczyńskim. Przegrał. Komorowski prowadził z Jarosławem Kaczyńskim. Wygrał. W wyrównanych, polskich walkach o prezydenturę, sondaże często albo się myliły, albo w ostatniej chwili działo się coś, co odwracało nieco ich trend. Najczęściej były to debaty kandydatów. Dziś Duda wygrywa z Komorowskim o 5-6 punktów procentowych. Czyli jakieś 700-800 tysięcy głosów. Sporo. O ile oczywiście uwierzymy sondażom, bo te przed I turą były dla Komorowskiego fantastyczne, zwłaszcza gdy porówna się je z wynikiem. *** Ty, twoja partia i kandydat jesteście zwolennikiem obligatoryjnego referendum przy milionie podpisów. Wiesz, że w I turze kandydat sławiący okręgi jednomandatowe dostał 3 miliony głosów. Masz na stole wniosek o referendum w sprawie tychże JOW-ów, bo jesteś senatorem PiS-u. I co robisz? Oczywiście, głosujesz przeciw! Przeszło to trochę niezauważone, a wczoraj senacka komisja debatowała nad prezydenckim pomysłem referendalnym. PO była oczywiście za ("co robić, skoro Bronisław w potrzebie" - usłyszałem od jednego z senatorów Platformy), a senatorowie PiS najpierw złożyli wniosek o odrzucenie pomysłu prezydenta, a potem - gdy to nie przeszło - zagłosowali przeciw niemu. Mając zresztą całkiem mocne argumenty w ręku, bo wielu prawników twierdzi, że referendum w wersji proponowanej przez prezydenta jest niezgodne z konstytucją. Tyle że cała ta sytuacja pokazuje, jak trudną do wprowadzenia w życie może być idea obligatoryjnego referendum przy milionie złożonych pod wnioskiem o nie podpisów. Takie referendum - według PiS-u i jego kandydata - musi się odbyć, a pytanie, co zrobić, gdy rodzi wątpliwości prawne, pozostaje bez odpowiedzi. *** O niedzielnej debacie wiadomo już prawie wszystko. O kolejnej czy kolejnych - nic. Nawet to, czy się odbędą. Sztaby na razie nie zawarły jakiejś twardo wiążącej je umowy. Nie wykluczam, że czekają na wynik niedzielnego starcia. Jeśli któremuś z kandydatów pójdzie w nim doskonale, być może odmówi kolejnych potyczek. W obu panuje przekonanie, że niedziela może być - de facto - ostatnim dniem kampanii. Jeśli któremuś z kandydatów pójdzie bardzo źle - może nie być już "czego zbierać". *** Czytam różne teksty i ćwierknięcia moich kolegów piszących o sobie w rubryce zawód "dziennikarz". I widzę, że emocje kampanii opanowują wielu z nich nieco - jak na mój gust - zanadto. Porzucanie chłodnej analizy na rzecz czystej propagandy jest - jak rozumiem - potrzebą serca i odruchem politycznej pasji. Ale przypominam sobie ironiczne teksty tych samych osób o dziennikarzach, którzy chcą zasłużyć na order od prezydenta. I boję się czy ich samych dzisiaj też ktoś nie posądzi o to, że zabiegają o taki medal u prezydenta. In spe. ----- Konrad Piasecki - publicysta, felietonista Interii ze stałą rubryką <a href="https://wydarzenia.interia.pl/felietony/piasecki" target="_blank">Dzienniki mikrofonowe</a>. Do końca kampanii wyborczej będzie śledził jej przebieg, zawirowania i manowce. ZOBACZ RÓWNIEŻ: <a href="https://wydarzenia.interia.pl/felietony/news-barwy-kampanii-1-0,nId,1732419" target="_blank">Barwy kampanii 1.0</a> <a href="https://wydarzenia.interia.pl/raporty/raport-wybory-prezydenckie-2015/opinie/news-barwy-kampanii-2-0-misio-wchodzi-do-belwederu-glownym-wejsci,nId,1733173" target="_blank">Barwy kampanii 2.0. Misio wchodzi do Belwederu głównym wejściem</a>