Agnieszka Waś-Turecka: Zarobki europosłów to temat, który w ostatnich dniach poruszył opinię publiczną bardziej niż cała kampania wyborcza razem wzięta. RMF FM wyliczył, że miesięcznie w PE można zarobić około 70 tys. złotych. Bogusław Sonik, kandydat PO do Parlamentu Europejskiego: - Nie wiem, skąd te kwoty. Moja żona potem żąda, żebym się z tego rozliczał. To weźmy wersję "mini", czyli 50 tys. zł. Pensja plus dzienne diety. Czy pana praca w PE jest warta miesięcznie 50 tys. zł? - Trzymajmy się konkretów. Po potrąceniach pensja europosła wynosi 6200 euro, czyli około 24 000 zł. Ale do tego dochodzą m.in. diety, czyli 306 euro dziennie. - Najpierw wyjaśnię sprawę pensji. Kwota ta została ustalona jako identyczna dla wszystkich europosłów w 2009 roku. Wcześniej rozpiętość w zarobkach była ogromna - od 900 do 14 tysięcy euro, bo tyle zarabiali Włosi, Niemcy czy Brytyjczycy. - Według mnie, obecna pensja - 6200 euro - w pełni odpowiada pracy, którą wykonujemy w PE. - Diety dzienne natomiast to pieniądze przeznaczone na funkcjonowanie w miejscu, w którym pracuje europoseł, czyli w Brukseli i Strasburgu. Niestety musimy mieć dwa miejsca zamieszkania. To kosztuje najdrożej, ale sądzę, że diety mogłyby być niższe. Jesteśmy na finiszu eurokampanii. Jak pan ją ocenia? To była merytoryczna kampania? - Nie. Niedostatecznie wykorzystano okazję, by pokazać ludziom, o co chodzi w Unii. Dam przykład. 15 maja w Parlamencie Europejskim miała miejsce bardzo ważna debata kandydatów na szefa Komisji Europejskiej. Wszystkie media mogły ją transmitować na żywo, bez żadnych opłat. PE zapewniał nawet tłumaczy na wszystkie oficjalne języki Unii. Polska jakoś nie była tym zainteresowana. O, przepraszam. W INTERIA.PL mieliśmy transmisję na żywo. - Faktycznie, ale chodzi mi przede wszystkim o telewizje. Ogólnie w mediach nie poświęcono temu żadnych komentarzy. To pokazuje rozpiętość między realiami europejskimi, a przebiegiem kampanii w Polsce. - U nas dobrze zorganizowanych debat z podziałem na poszczególne dziedziny prawie nie było. Tymczasem chodzi o ważne sprawy. Dziś nie wystarczy mówić, że ktoś będzie pracował na rzecz Europy, bo kocha Europę. <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-parlament-europejski,gsbi,37" title="Parlament Europejski" target="_blank">Parlament Europejski</a> jest bardzo profesjonalny, tzn. podzielony na wiele komisji legislacyjnych, np. wymiaru sprawiedliwości, ochrony środowiska, strefy wolnego handlu itd. Debaty wyborcze powinny toczyć się wokół tych konkretnych tematów. - Nie ma eurokandydatów, którzy znają się na wszystkim. Ci, którzy chcą coś dobrego w PE zrobić, a nie zbijać bąki, muszą znać mechanizmy rządzące instytucjami europejskimi jak własną kieszeń. I jasno określić, czym konkretnie będą się zajmować. Czy biorąc pod uwagę wady kampanii udało się kogokolwiek niezdecydowanego przekonać do pójścia do urny? - Sądzę, że tak. Ja prowadzę kampanię bezpośrednią w województwach małopolskim i świętokrzyskim, czyli rozdaję ulotki, rozmawiam z ludźmi, również w małych miasteczkach i na wsiach, i przekonuję, że trzeba głosować, bo niska frekwencja bardzo osłabi pozycję Polski. - U części osób widzę jednak opór przed udziałem w wyborach, który w dużej mierze bierze się z ogólnej niechęci do klasy politycznej, a także braku wiary, że oddając swój głos ludzie mogą coś zmienić. Startuje pan z 3. miejsca w okręgu małopolsko-świętokrzyskim. Na drugim miejscu jest były selekcjoner reprezentacji Polski w piłce ręcznej Bogdan Wenta. Ma pan jeszcze żal do partii za taki kształt listy?- Mam za zadanie osiągnąć najlepszy możliwy wynik i na tym się skupiam. Sondaże wskazują, że w tych wyborach poparcie dla PO będzie niższe niż w 2009 roku, co oznacza mniej mandatów. Może się okazać, że w okręgu małopolsko-świętokrzyskim PO przypadnie tylko jeden mandat, czyli musi pan przekonać wyborców, by głosowali na pana, a nie na "jedynkę" listy, czyli Różę Thun. W czym jest pan lepszy?- Proszę pamiętać, że w 2004 roku PO zdobyła tylko 14 mandatów, a mimo to zostałem wybrany. - Zarówno ja, jak i posłanka Thun, pracujemy w ważnych komisjach, które zajmują się tworzeniem prawa. - Osobiście uważam, że skończył się już czas zachłyśnięcia tym, że jesteśmy w Unii. Teraz musimy budować własną pozycję w jej ramach. Jak pokazuje doświadczenie, w Parlamencie Europejskim także ścierają się interesy narodowe oraz różne wizje. Polskie spojrzenie nie jest gorsze niż innych. Przeciwnie: bywa lepsze i mądrzejsze. Żeby nasze interesy zabezpieczyć musimy mieć w Brukseli zawodowców, a nie amatorów. Czy może pan wskazać konkretną decyzję czy rekomendację PE, której był pan inicjatorem lub brał czynny udział w jej tworzeniu? Taką, która przyniosłaby wymierne efekty. - Tak. Wiele. Ale najważniejszą i najtrudniejszą sprawą było uzyskanie większości dla tzw. "Raportu Sonika". Chodziło o gaz łupkowy. Różnym lobby zależało, by w Europie zakazać poszukiwań gazu z łupków. Mój raport ustawił relacje między eksploatacją a ochroną środowiska naturalnego. Zajęło mi to 2 lata, ale dokument został przyjęty. Z wielką korzyścią dla Polski. Moją taktykę szef polskiego MSZ nazwał mistrzostwem świata. - Pracowałem także nad dyrektywą tytoniową, która zakończyła się rozsądnym kompromisem. Nie będzie projektowanego zakazu produkcji cienkich papierosów, co jest ważne z polskiego punktu widzenia, bo nasz kraj jest głównym producentem i eksporterem "slimów". Ochroniliśmy więc wiele miejsc pracy. W sondażach PO i PiS idą łeb w łeb. Wygrana PiS będzie dużym ciosem dla PO? - Dlaczego PiS miałby wygrać? Wprawdzie - jak mówił Kazimierz Górski: "póki piłka w grze, wszystko jest możliwe"- ale w Unii Europejskiej to Platforma jest bardziej skuteczna.