"W ubiegłym tygodniu miałem zasadnicze rozmowy z amerykańskim sekretarzem stanu Rexem Tillersonem i prezydentem Rosji Władimirem Putinem, którzy powiedzieli mi, że rozumieją stanowisko Izraela i wezmą pod uwagę nasze postulaty" - oświadczył Netanjahu na cotygodniowym posiedzeniu rządu. Szef izraelskiego rządu zaznaczył, że jego kraj "zdecydowanie pilnuje czerwonych linii" ustanowionych w celu "niedopuszczenia do umocnienia się szyickiej milicji Hezbollah w Syrii, a zwłaszcza uzyskania przez nią broni precyzyjnej". Nieprzekraczalne czerwone linie - wyjaśnił Netanjahu - to "zajęcie przez Hezbollah pozycji wzdłuż naszej granicy lądowej i pojawienie się sił wojskowych Iranu w Syrii". Podobnie jak <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-izrael,gsbi,2648" title="Izrael" target="_blank">Izrael</a>, również Jordania formułuje obawy przed rozszerzeniem się konfliktu zbrojnego między siłami walczącymi po stronie syryjskiego prezydenta Baszara el-Asada - m.in. Hezbollahem, siłami irańskimi i innymi - w strefach zbliżonych do jej granic. Prezydenci USA i Rosji porozumieli się w piątek w Hamburgu podczas szczytu G20 w sprawie częściowego zawieszenie broni w Syrii. W niedzielę w południe (godz. 11 czasu polskiego) weszło ono w życie w południowych prowincjach - Kunejtra graniczącej z Izraelem oraz Dara i As-Suwajda przy granicy z Jordanią. W ciągu ostatnich tygodni w następstwie większego nasilenia walk w Syrii wzrosła liczba pocisków rakietowych, które eksplodowały na Wzgórzach Golan okupowanych przez Izrael od 1967 roku. Incydenty te na ogół są wynikiem przypadkowego ostrzału podczas wymiany ognia między walczącymi siłami, ale Izrael ocenia niektóre jako umyślny ostrzał i odpowiada na nie ogniem lub bombardując pozycje wojsk rządowych, wychodząc z założenia, że to Damaszek ponosi odpowiedzialność za sytuację w strefie.