Operacja wojsk koalicyjnych jest odpowiedzią na użycie przez syryjski reżim broni chemicznej w mieście Duma we Wschodniej Gucie. W ataku, według różnych danych zginęło od 50 do 75 cywilów. Amerykański prezydent <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-donald-trump,gsbi,16" title="Donald Trump" target="_blank">Donald Trump</a> zapowiedział ostrą reakcję i oskarżył prezydenta Władimira Putina o wspieranie krwawego dyktatora, który stosuje broń chemiczną wobec własnych obywateli. Po ataku rakietowym wojsk koalicyjnych na obiekty wojskowe w Syrii rosyjski resort obrony poinformował, że żaden z pocisków nie naruszył stref kontrolowanych przez Rosję. Ministerstwo Obrony Federacji Rosyjskiej uściśliło, że chodzi o strefy, w których za bezpieczeństwo odpowiada rosyjska obrona powietrzna, czyli rejony gdzie stacjonują rosyjscy żołnierze. Z komunikatu resortu obrony wynika, że są to: baza lotnicza Hmeimim i baza morska w porcie Tartus. Agencje: Rosja uprzedziła Asada Rosyjskie agencje informacyjne podają, że Moskwa uprzedziła Damaszek o możliwości amerykańskiego uderzenia, wskazując konkretne miejsca ataku rakietowego. Wykorzystując te dane armia reżimu Asada ewakuowała żołnierzy i część sprzętu z obiektów, zaatakowanych przez USA, Wielką Brytanię i Francję. Stany Zjednoczone i inne państwa NATO wielokrotnie ostrzegały Rosję, aby nie wspierała syryjskiego dyktatora, który ma na rękach krew własnych obywateli. Działające w Londynie Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka podało, że w ciągu ostatnich tygodni syryjskie wojska rządowe, wspierane przez Rosyjskie lotnictwo zabiły we Wschodniej Gucie około 2 tysięcy osób, z których większość to cywile. W ataku chemicznym w Dumie życie straciło od 50 do 75 cywilów. Wojna w Syrii trwa od 7 lat. Międzynarodowe organizacje szacują, że zginęło w niej blisko 400 tysięcy osób, a 11 milionów uciekło z kraju szukając schronienia na całym świecie.