Przypomnijmy, że prawybory przeprowadzone we wszystkich amerykańskich stanach wyłonią kandydatów Partii Demokratycznej i Partii Republikańskiej w listopadowych wyborach prezydenckich. Jedna z tych osób wprowadzi się do Białego Domu po ośmiu latach urzędowania Baracka Obamy. Słodko-gorzki smak remisu Jeśli chodzi o Partię Demokratyczną, media uznały wynik głosowania w Iowa za remis. Uczciwie trzeba jednak przyznać, że formalnie wygrała Hillary Clinton. Minimalnie, ale jednak: zdobyła 49,9 proc. głosów, natomiast senator Bernie Sanders 49,6 proc. Clinton na krajowej konwencji reprezentować będzie 22 delegatów, a Sandersa 21. O tym jak zacięta była ta rywalizacja, niech świadczy fakt, że w pięciu okręgach głosy rozłożyły się idealnie po równo. Decydował... rzut monetą. We wszystkich pięciu przypadkach los wskazał Clinton. Amerykańskie media piszą o pyrrusowym zwycięstwie Hillary Clinton, o tym, że to Bernie Sanders jest na fali. Jednak wygrana pozostaje wygraną. Jeden stan do przodu. Na wynik Berniego Sandersa można patrzeć dwojako. Gdy w maju na łące parku w Burlington, gdzie przed laty był burmistrzem, ogłosił, że będzie się ubiegał o prezydenturę, nie traktowano go poważnie. Ba, z Sandersa kpiono w niewybredny sposób: oto stary, nieuczesany socjalista, który krzyczy zamiast mówić, rzuca rękawicę Hillary Clinton. Ha, ha, ha! Sanders zaczynał z poziomu 1-2 proc. poparcia. Gdzie jest dzisiaj? Wszyscy widzimy. Jeśli w maju śmiano się z "politycznej rewolucji", którą Sanders proponuje, dziś nie śmieje się już nikt, a postulaty traktowane początkowo jako populistyczne - uderzenie w Wall Street, banki, korporacje, podniesienie podatków najbogatszym, publiczna służba zdrowia, darmowy college - dziś są w głównym nurcie debaty publicznej. Z drugiej strony, jeśli Sanders poważnie myśli o prezydenturze, to zwycięstwo w Iowa było niezbędne, by nadać nowy bieg kampanii wyborczej. W ogólnokrajowych badaniach (poniżej będzie o tym, że nie należy ich jednak traktować na sto procent poważnie) wciąż ustępuje Clinton o 10-20 punktów procentowych. Ponadto ma przeciw sobie prasę i... Partię Demokratyczną, do której nie należy. Establishment partyjny murem stoi za Clinton, a to oznacza dodatkowe głosy od tzw. superdelegatów. W tym sensie brak zwycięstwa w Iowa może mieć ostatecznie smutne dla senatora konsekwencje. Sanders wierzy jednak, że "polityczna rewolucja" dopiero się zaczyna. Czy Donald Trump to "loser"? Ubiegający się o nominację Republikanów miliarder Donald Trump lubuje się w nazywaniu wszystkich wokół "frajerami" i "nieudacznikami". Gdy ogłoszono wyniki w Iowa, prasa nie bez satysfakcji zaczęła określać Trumpa jako "losera". Mimo sondaży faworyzujących Trumpa wybory w Iowa wygrał senator z Teksasu Ted Cruz, który zdobył 27,7 proc. wszystkich głosów. Trump był drugi z wynikiem 24,3 proc., a na trzecim miejscu znalazł się syn kubańskich imigrantów i senator z Florydy Marco Rubio (23,1 proc.). Owszem, Trump prowadził w badaniach przeprowadzanych w Iowa, ale zwycięstwo Teda Cruza nie jest żadną sensacją, ani zmianą układu sił. Iowa to rolniczy i bardzo religijny region. Mający wiarę na sztandarach Ted Cruz zjeździł go wzdłuż i wszerz, czego nie można powiedzieć o nastawionym na budowanie popularności w skali ogólnokrajowej Trumpie. W Iowa często wygrywa kandydat najbardziej konserwatywny (np. Rick Santorum), który później nie potrafi powtórzyć tego sukcesu w stanach o innym charakterze. Innymi słowy, porażka Trumpa z Cruzem w Iowa to ryzyko "wliczone w koszty". Zupełnie inaczej ma się sprawa z Marco Rubio. Wynik o 8 proc. lepszy niż przewidywały sondaże, to jeden z najważniejszych sygnałów płynących z Iowa. Rubio wysunął się na czoło kandydatów, których można uznać za bliższych centrum i umiarkowanych (kiedyś byśmy tak nie napisali o kandydacie popieranym przez Tea Party, ale czasy się zmieniają). Rubio jest znacznie bardziej przewidywalny i znacznie bardziej lubiany w partii niż Trump i Cruz. Od kilku lat uchodzi za najbardziej zdolnego Republikanina. Jego znakomity wynik w Iowa oznacza koniec marzeń Jeba Busha i Chrisa Christiego. Teraz partia zrobi wszystko, by to Rubio wyprzedził Trumpa i Cruza w wyścigu po nominację. Jebowi Bushowi nie pomogło 65 milionów dolarów od bogatych darczyńców. Słowo o sondażach Jak się okazuje, pracownie badań opinii publicznej mylą się koszmarnie nie tylko w Polsce. Sondaże w USA przeprowadzane są na znacznie mniejszych, starannie wyselekcjonowanych próbach. Nic to nie pomaga. Sondażownie oceniają swój margines błędu na 2-3 proc., a później okazuje się, że potrafiły się pomylić nawet nawet o 8 punktów proc., jak w przypadku Rubio. Dodajmy, że w przypadku Demokratów ostatnie badania w Iowa wskazywały wyraźną, 3-4-puntkową przewagę Hillary Clinton. To też się nie sprawdziło. Nieprecyzyjność sondaży sprawia, że wyścig do Białego Domu będzie miał jeszcze kilka interesujących zakrętów.