Nie wymyślam tego: środa w Nowym Jorku była pierwszym pochmurnym i deszczowym dniem od dłuższego czasu. Metafora, że oto niebo zapłakało nad losem Ameryki, że aura postanowiła skomentować wynik wyborów, będzie z pewnością dla niektórych kusząca i być może lokalne gazety pokusie się nie oprą, potraktujmy jednak tę ciekawostkę meteorologiczną jako zabawny zbieg okoliczności. Do śmiechu jednak nie było wielu nowojorczykom. Szok tutaj jest nieco większy niż w innych miejscach. W stanie Nowy Jork 59 proc. wyborców zagłosowało na Hillary Clinton, a 37 proc. na Donalda Trumpa. Jeszcze większe różnice zaistniały w samym mieście. Brooklyn: Clinton - 80 proc., Trump - 18 proc. Queens: Clinton - 76 proc., Trump - 22 proc. Bronx: Clinton - 89 proc., Trump - 10 proc. Manhattan: Clinton - 87 proc., Trump - 10 proc. Teraz mają państwo pewne wyobrażenie na temat nastrojów w tym mieście. Rozpacz, a czasem i wściekłość wyrażano już w nocy. - Pieprzyć wszystkich, którzy nie poszli głosować! - krzyczała wzburzona kobieta w średnim wieku na stacji metra. - Amen! - odkrzyknęła młoda dziewczyna, wyrzucając w górę zaciśniętą pięść. - Smutny dzień, smutny dzień - powtarzał student czekający na metro z kolegami. Rozradowanych zwolenników Donalda Trumpa można było dostrzec z daleka, ze względu na czerwone czapeczki, ich znak rozpoznawczy. - Clinton pójdzie siedzieć! - cieszyło się starsze małżeństwo. Rano zadzwoniłem do Roberty Fineberg, fotografki, która opowiadała mi swoim spotkaniu z Donaldem Trumpem, a przy okazji mocno popierała Hillary Clinton. Chciałem się przekonać, jakie nastroje panują na Upper East Side, wśród artystów, wolnych strzelców, wydawców. - Wyborcy demokratów są w szoku. Do niektórych to wciąż chyba jeszcze nie dotarło - usłyszałem. Przez weekend na Manhattanie przekonywano mnie, że Hillary Clinton wytrze Donaldem Trumpem podłogę. Za porażkę uznano by niewystarczająco wysokie zwycięstwo nad Trumpem. Przegranej w sensie ścisłym w gronie demokratów nie dopuszczał nikt. Są jednak i tacy, którzy ani nie rozdzierają szat, ani nie świętują. Meizhen jest pokojówką na Brooklynie. W 2008 i 2012 roku głosowała na Baracka Obamę. W tym roku na nikogo. Uważa, że kandydaci byli... za starzy. Jej zdaniem, prezydent nie powinien mieć więcej niż 60 lat, a najlepiej jakby był młody, bo młodzi radzą sobie lepiej. - Wiem, co mówię, bo sama jestem już starsza - wyjaśniła Meizhen. Na Hillary Clinton nie chciała głosować z jeszcze jednego powodu. Z powodu Billa Clintona. - Dlaczego Bushowie i Clintonowie mają być ciągle prezydentami? Niech dadzą szansę innym! - argumentuje i trudno odmówić temu rozumowaniu logiki. Moja rozmówczyni uważa, że należy dać Donaldowi Trumpowi szansę. - Wybudował te wszystkie budynki... Może będzie dobrym prezydentem? Michał Michalak, Nowy Jork Czytaj nasze korespondencje z Nowego Jorku Prosto z USA nadajemy również na Facebooku i na Snapchacie (profil: portal.interia). Zobacz amerykański wideoblog Michała Michalaka Obserwuj autora na Facebooku