Wybory W USA. Raport specjalny Interii"Czy uzna pan wynik wyborów?" - zapytał Donalda Trumpa prowadzący trzecią i ostatnią przedwyborczą debatę. Pytanie proste, zdawałoby się, że odpowiedź też. W przypadku Trampa jednak niekoniecznie."Ocenię to i powiem w swoim czasie. Będę was trzymać w napięciu" - oświadczył kandydat Republikanów na prezydenta, czym wprawił w osłupienie Amerykanów.Trump jednak szybko zmienił zdanie w tej sprawie. Dzień później, podczas wiecu w Ohio, wyłożył kawę na ławę, jeszcze bardziej kontrowersyjnie i zaskakująco. "Chcę obiecać i przysiąc wszystkim moim wyborcom i sympatykom, a także wszystkim obywatelom USA, że całkowicie zaakceptuję wynik tych wspaniałych i historycznych wyborów prezydenckich... jeśli je wygram" - zadeklarował. To precedens.- Pierwszy raz w historii jest sytuacja, gdzie jeszcze przed wyborem jeden z głównych kandydatów do urzędu prezydenta twierdzi, że jest szansa, że nie zaakceptuje wyniku wyborczego - mówi w rozmowie z Interią prof. Paweł Laidler, amerykanista z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Nieprzewidywalny Trump Zdaniem eksperta, słowa Trumpa to zagrywka i element strategii. W ten sposób kandydat Republikanów może wywierać jeszcze większą presję na swoich wyborców. Trump w trakcie kampanii wielokrotnie powtarzał, ze wybory prezydenckie są "ustawione", przede wszystkim za sprawą mediów, które sprzyjają Clinton. - Trump może wzbudzać w swoim wyborcach wątpliwości co do tego, czy wybory są legalne, a skoro mogą być nielegalne, to trzeba zrobić wszystko, żeby pójść do wyborów. To też forma mobilizacji - uważa prof. Laidler. Ekspert zaznacza, że trudno przewidzieć, jak zachowa się Trump, jeśli wygra Clinton, bo podczas kampanii wyborczej nie raz potrafił zaskakiwać. - Na dzień dzisiejszy wydaje się, że pewną przewagę głosów elektorskich ma Hillary Clinton. Gdyby się okazało, że ona wygra niewielką ilością głosów, no to Trump będzie próbował na pewno kwestionować wynik wyborczy - przewiduje nasz rozmówca. - Z drugiej strony, jeżeli ta przewaga będzie większa, czyli inna niż pokazują teraz sondaże, Trump tym chętniej pewnie będzie chciał pokazać, że niemożliwe są aż takie różnice między badaniami opinii publicznej a tym, co ostatecznie się wydarzy - ekspert nie wyklucza również takiej możliwości. Wybory pod presją Po podliczeniu głosów w stanach może zdarzyć się tak, że w jednym czy w dwóch, różnica między kandydatami okaże się tak mała, że na mocy prawa tych stanów, zajdzie konieczność powtórnego liczenia głosów. Tak zdarzyło się na Florydzie w 2012 r. Różnica pomiędzy Barackiem Obamą a Mittem Romneyem wynosiła tam zaledwie 46 tys. głosów na korzyść Obamy. Z kolei w 2001 r. różnica między George'em Bushem a Alem Gore'em wyniosła tylko 537 głosów. - Wówczas będziemy dłużej czekali na wynik, i myślę, że Trump będzie się starał w tym okresie wywierać ogromną presję na osoby odpowiedzialne za liczenie głosów, próbując wykazać, że ewentualny, negatywny wynik może być dla niego sygnałem, że dzieje się coś niezgodnego z prawem - mówi prof. Laidler. Możliwe ponowne liczenie głosów Trump zastrzega sobie prawo do zaskarżenia wyniku wyborów. Zgodnie z amerykańskim prawem, nie może jednak kwestionować wyniku w skali całego kraju. - Może zaskarżać do sądu na przykład wynik w konkretnym stanie. W USA nie ma formy zaskarżenia wyborów na szczeblu federalnym, bo szczebel federalny nie przeprowadza wyborów, tylko są przeprowadzane w konkretnych stanach - tłumaczy ekspert. Prof. Laidler przypomina sytuację z 2000 r. - Nakazano wtedy powtórne liczenie głosów i okazało się, że za każdym razem, kiedy liczono głosy w czterech hrabstwach, wyniki były inne. Wzbudziło to wątpliwość obydwu stron i pojawiły się pozwy przeciwko szefom komisji wyborczych, czy osobom stojącym na czele struktur wyborczych danego stanu, bo to w różnych stanach są różne osoby. W takim procesie strona pozywająca stara się wykazać, że albo były błędy w formie liczenia głosów, albo był niejasny system, albo maszyny działały wadliwie, albo wyborcy zostali wprowadzeni w błąd - wyjaśnia. Jeśli Donald Trump rzeczywiście próbowałby kwestionować wynik wyborów, to według prof. Laidlera, formalnie i tak nie będzie to miało przełożenia na ostateczny wynik. - Jeśli jutro wygra Clinton, to ona zostanie prezydentem - stwierdza nasz rozmówca. Ulica odpowie na wezwanie Trumpa? Jednakże, nie można wykluczyć jeszcze jednego, niepokojącego scenariusza, jeśli Trump podda w wątpliwość wynik głosowania. - To może mieć wpływ na to, co będzie się działo na amerykańskiej ulicy - mówi prof. Laidler. - Już w tej chwili jest niespokojnie. Sytuacje, które mają miejsce, na razie dotyczą głównie kwestii rasowych i napięć w wyniku działań policji w stosunku do Afroamerykanów, natomiast może się zdarzyć, że Trump wypowiadając się dosyć prowokacyjny sposób, czy nie uznając wyniku wyborczego albo poddając w wątpliwość prawidłowość w sposobie liczenia głosów, spowoduje, że na ulice wyją ludzie niezadowoleni z wyniku wyborczego - uważa ekspert.- Biorąc jeszcze pod uwagę to, że w Stanach Zjednoczonych istnieje prawo do noszenia broni, i jak ostre było ostatnimi czasy marsze i protesty, a niektóre kończyły się krwawo, nie można wykluczyć, że saga związana z kampanią i jej skutkami będzie trwała jeszcze jakiś czas - dodaje. Ale to czarny scenariusz.- Wierzę, że zwycięży demokracja i bez względu na to, który z kandydatów wygra, to druga strona uzna wynik wyborczy - nie traci nadziei prof. Laidler. Kto według Ciebie powinien zostać prezydentem USA? Zobacz również Jak wybiera się prezydenta USA?Amerykańska Polonia zagłosuje na Trumpa? Zaskakujące wnioskiBarack Obama. 44. prezydent