Po decyzji Komisji Europejskiej, która postanowiła uruchomić wobec Polski artykuł 7, strona węgierska natychmiast zapowiedziała, że sprzeciwi się temu pomysłowi. W efekcie artykuł został zawieszony w próżni, ale za to media na całym świecie szeroko komentowały poczynania dwóch zaprzyjaźnionych narodów. Publicysta "The Guardian" Jon Henley nazwał problem z Polską i Węgrami "większym wyzwaniem dla Wspólnoty niż brexit". Henley uznał również, że oba kraje są na dobrej drodze, by stały się kolejnymi "państwami zbójeckimi". Prof. Wawrzyk uważa jednak, że tego typu stwierdzenia nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. - Myślę, że "The Guardian" się trochę zagalopował. To sformułowanie ma na celu przyciągnięcie czytelników. Polska i Węgry są tak daleko od definicji "państwa zbójeckiego", że to nawet nie wymaga komentarza. Brytyjska troska o Unię Wydawałoby się, że napięta sytuacja w UE, nie powinna być problemem dla Wielkiej Brytanii. Kraj przecież zamierza opuścić szeregi Unii Europejskiej, po co zatem przejmować się kondycją organizacji, z której się właśnie wychodzi? - Pamiętajmy, że brexit to przynajmniej dwuletni proces, Wlk. Brytania może wyjść z UE dopiero w 2019 r., a może nawet później - zauważa profesor. - Poza tym - dla nikogo nie jest tajemnicą, że decyzje w sprawie "krucjat", które UE prowadzi w sprawie Polski i Węgier, będą rozstrzygające. A te zapadną w 2018 r. Węgry murem za Polską Nie ma drugiego kraju w Unii Europejskiej, który tak jednoznacznie i bezkompromisowo popiera poczynania polskiego rządu, jak Węgry. Nawet pozostali członkowie Grupy Wyszehradzkiej wstrzymują się przed zajęciem zdecydowanego stanowiska. Mimo że Unia jeszcze nie zdecydowała się wyciągnąć konsekwencji z postawy Orbana, pozycja Węgier jest tylko trochę lepsza, niż notowania Polski. Czy Węgrzy mają się czego obawiać? - Jeżeli Węgrzy będą bezwarunkowo popierali Polskę, nie mają powodu do niepokoju - podkreśla Piotr Wawrzyk. - Na pewnym etapie procedury artykułu 7 wymagana jest jednomyślność w Radzie Europejskiej. Jeżeli zatem Węgrzy nie poprą decyzji KE w sprawie Polski, a Polacy zrewanżują się tym samym, oba postępowania spełzną na niczym - przewiduje ekspert. Gdzie są sojusznicy rządu? Profesor Piotr Wawrzyk przypomina jednak, że nie tylko Węgrom nie podoba się bezprecedensowa decyzja Komisji Europejskiej o uruchomieniu kontrowersyjnego artykułu. - Prowadzona aktualnie postępowanie jest krytykowane przez szereg krajów - twierdzi profesor. - Mamy uchwałę Sejmu litewskiego, są też głosy dobiegające z Rumunii. A wszystko to wynika nie z sympatii do Polski czy polskiego rządu, tylko jest efektem postępowania KE, które nie miało podstaw traktatowych - zauważa prof. Piotr Wawrzyk. - Część krajów europejskich - na przykład państwa skandynawskie - uważa, że nie trzeba było uruchamiać tego postępowania przeciwko Polsce, dlatego że do środowej decyzji KE nie było ujęte w Traktacie o Unii Europejskiej. Również premier Theresa May mówiła, że nie poprze decyzji Komisji Europejskiej. Nie dlatego, że widzi coś złego albo dobrego w działaniach Polski, tylko przez to, że nie chce zwiększania kompetencji Komisji Europejskiej w sposób niemający uzasadnienia w traktatach. Środki unijne kością niezgody Publicysta "Guardiana" napisał również o "wezwaniach, by unijne środki, których największymi beneficjentami są Polska i Węgry, były uzależnione od praworządności". - Takie zapisy musiałyby się znaleźć w rozporządzeniach przyjmowanych większością kwalifikowaną. Podstawą do wydania rozporządzeń, w których można zapisać taki warunek, będzie przyjęcie nowej perspektywy finansowej. Taka decyzja - jak w przypadku każdej perspektywy finansowej - wymaga jednomyślności - podkreśla prof. Wawrzyk. W praktyce oznacza to, że Polska może zagrozić zawetowaniem perspektywy finansowej o ile nie uzyska gwarancji, ze takie zapisy nie znajdą się w rozporządzeniach wydanych na jej podstawie. - Albo inne państwa się na to zgodzą, albo nie będzie nowej perspektywy finansowej - prognozuje ekspert. Rola Niemiec w Europie Krajem, któremu najbardziej zależy na wprowadzeniu zapisu o uzależnieniu wypłat od przestrzegania praworządności, są Niemcy. Wydaje się, że ewentualne przyjęcie tego zapisu, mogłoby tylko wzmocnić rolę Niemiec w UE. Prof. Wawrzyk jest zdania, że najpierw należałoby w ogóle określić rzeczywistą rolę i funkcję naszego zachodniego sąsiada w UE. - Nie do końca wiadomo, jaka jest rola Niemiec w UE - mówi profesor. - Jeżeli państwo nie jest w stanie od czterech miesięcy stworzyć stabilnego rządu, to powinno się ono uczyć od Polski w tym zakresie - zauważa prof. Wawrzyk. Co dalej z Unią Europejską? Co więcej, europejskie media podkreślają potencjalne problemy z austriackim rządem, Holandia od ponad roku nie jest w stanie sformować gabinetu, polityka przyjmowania migrantów budzi sprzeciw we Włoszech. Można odnieść wrażenie, że <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-unia-europejska,gsbi,46" title="Unia Europejska" target="_blank">Unia Europejska</a> przechodzi przez trudny okres, a napięcia w Katalonii i przygotowania do brexitu, wcale nie pomagają Wspólnocie. - Zamiast zajmować się realnymi problemami, np. łamaniem Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i Karty Praw Podstawowych przez władzę w Madrycie, której przedstawiciele prześladują działaczy politycznych Katalonii, Unia woli tworzyć problemy - twierdzi ekspert. - Wyobraźmy sobie, co by się w działo, gdyby władze polskie zachowały się tak, jak władze hiszpańskie, gdyby np. weszły do siedziby gazet opozycyjnych i je zamknęły. Reakcje byłyby histeryczne. A po tym, jak władze z Madrytu podobnie potraktowały Katalończyków, nie było żadnej reakcji. Podwójne standardy w Komisji Europejskiej Widać wyraźnie, że <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-komisja-europejska,gsbi,34" title="Komisja Europejska" target="_blank">Komisja Europejska</a> do tematu Polski przykłada wielką wagę. Z drugiej strony - na przewinienia innych krajów patrzy przez palce. Wydaje się, że decyzja KE jest często uzależniona nie od faktycznego przewinienia kraju, tylko od jego międzynarodowej pozycji. - Jeżeli porównamy reakcję Unii Europejskiej na problemy poważniejszego kalibru w innych krajach i na rzekome zagrożenia praworządności w Polsce, to rzeczywiście, możemy mówić o podwójnych standardach. Pytanie tylko, jaki jest cel stosowania tych podwójnych standardów - zastanawia się prof. Wawrzyk. - Jeżeli Frans Timmermans, uzasadniając wszczęcie procedury artykułu 7, powołuje się na przepisy, których nie ma w krytykowanych przez niego ustawach, jeśli mówi o kompetencjach, którymi UE nie dysponuje, to znaczy, że Komisji Europejskiej nie chodzi o prawo, ale o coś zupełnie innego - analizuje ekspert. O co chodzi Komisji Europejskiej? Polski rząd wielokrotnie zajmuje przeciwne niż UE stanowisko. Zdaniem prof. Wawrzyka, celem Komisji Europejskiej jest doprowadzenie do sytuacji, w której polski wyborca, zmęczony konfliktem i napięciami na linii polski rząd-UE, zacznie się odwracać od polityki PiS. - Wtedy opozycja podniesie krzyk, że trzeba zorganizować przedterminowe wybory. Mówiąc wprost - celem KE jest doprowadzenie do zmiany władzy w Polsce. Po to, aby powstał rząd bardziej otwarty na postulaty Brukseli w takich sprawach jak relokacja uchodźców, zróżnicowanie dopłat bezpośrednich dla polskich rolników, czy nowy kształt UE po brexicie - podkreśla prof. Piotr Wawrzyk. - W powyższych sprawach polski rząd ma skrajnie odmienne poglądy niż Bruksela, Paryż czy Berlin, a w związku z tym - ośrodki te uznają, że trzeba doprowadzić do tego, by Warszawa miała inne niż dotychczas zdanie - podsumowuje ekspert. TM