Róża Thun, pytana przez dziennikarkę Interii <a href="https://wydarzenia.interia.pl/autor/agnieszka-was-turecka" target="_blank">Agnieszkę Waś-Turecką</a> o ocenę ostatnich działań polskiego rządu związanych z reformą sprawiedliwości, odpowiedziała: - Mam nadzieję, że polski rząd zrobi krok w tył. Po to są te wszystkie rozmowy, żeby poszukać jakiegoś rozwiązania, które sprowadzi z powrotem polski rząd na drogę przestrzegania prawa, bo w przeciwnym wypadku polskie wyroki nie będą przestrzegane na arenie międzynarodowej. - Słyszałam ostatnio, jak pan Timmermans mówił: "Dobrze, że się spotykamy, te spotkania są bardzo miłe, ale czekałbym na konkret". Jeżeli w "białej księdze" nie jest napisane, że zgodnie z konstytucją będą opublikowane wyroki Trybunału Konstytucyjnego, że politycy nie będą się wtrącać w to, kto idzie do KRS, że łączenie pozycji prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości nie jest dobrym rozwiązaniem, to właściwie o czym rząd zamierza rozmawiać? - mówiła Thun. "To jest dla Polski sytuacja dramatyczna" Europosłanka PO skomentowała także niedawną bezprecedensową decyzję irlandzkiego sądu, który przekazał do Trybunału Sprawiedliwości UE sprawę ekstradycji Polaka. Jako powód wskazano ewentualne naruszenie zasad praworządności w Polsce, co zdaniem irlandzkiego sądu może przyczynić się do niesprawiedliwego procesu zatrzymanego mężczyzny. - Na przykładzie tej ekstradycji widać, że podobnych wyroków może być bardzo dużo - podkreśliła Thun. - Jeżeli rząd Polski nie wycofa się z uzależniania sądów od partii i niszczenia trójpodziału władzy, to jesteśmy poza systemem nerwowym wspólnych standardów sądownictwa i to jest dla Polski sytuacja dramatyczna - oceniła. Jak dodała, wyrok irlandzkiego sądu "to bardzo zły znak". - Sam fakt, że się analizuje to, czy można w ogóle respektować wyroki polskiego sądu, już jest czymś niezwykle niebezpiecznym i zapala się czerwone światło - podkreśliła Thun. "Prawda leży tam, gdzie leży" Europosłanka PO oceniła też, że KE podjęła dotychczas dobre kroki wobec Polski. - <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-komisja-europejska,gsbi,34" title="Komisja Europejska" target="_blank">Komisja Europejska</a> uruchomiła procedurę zgodnie z artykułem 7, który w trzech etapach mówi, że - we wzmocnionym dialogu - rząd, który łamie prawo, powinien razem z Komisją i Radą znaleźć drogę, aby z łamania prawa wyjść. Nie jest dobrze, jeśli politycy PiS już na samym początku procedury mówią, że nie zrobią kroku w tył - zauważyła Thun. Jak dodała, cytując Władysława Bartoszewskiego, "prawda nie leży po środku, tylko leży tam, gdzie leży". - Prawo jest prawem. (...) Musimy przestrzegać europejskich wartości w stu procentach. Trójpodział władzy jest czymś świętym w demokracji - podkreśliła. Europosłanka PO zaznaczyła jednocześnie, że w działaniach Komisji Europejskiej "nie chodzi tylko o Polskę". - KE rozpoczęła tę procedurę pierwszy raz, ale chodzi o to, by KE potrafiła w ogóle wyraźnie reagować w sytuacjach, w których jakiś kraj członkowski nie przestrzega prawa i łamie niezawisłość sądów. Nie uważajmy, że cały czas chodzi wyłącznie o Polskę - podkreśliła Thun. Co z zarzutami pod adresem KE? Agnieszka Waś-Turecka pytała też europosłankę o zarzuty pod adresem KE w związku z pośpieszną i nieprzejrzystą nominacją Martina Selmayra, byłego szefa gabinetu przewodniczącego Junckera, a dziś sekretarza generalnego Komisji Europejskiej. - Na personalnych decyzjach KE się nie znam. Jej przedstawiciele twierdzą, że dochowali wszystkich wymogów i procedur z regulaminu KE (...) Politycy się złoszczą, że nie mieli wpływu na tę nominację. Martin Selmayr jest poniekąd demonizowany, nie wyobrażam sobie, żeby ten młody człowiek mógł mieć tak kolosalny wpływ na komisarzy, jak mu się przypisuje - stwierdziła. - Co ciekawe, najbardziej sposób jego nominacji był atakowany przez chadeków z Niemiec, czyli przez jego własną rodzinę polityczną. Najbardziej <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-cdu,gsbi,1020" title="CDU" target="_blank">CDU</a> żądało przejrzystości w jego nominacji - mimo że to ich człowiek - dodała Thun. "Nie widzę tu zagrożenia dla Polaków" Europosłanka PO odniosła się także do ostatniej rezolucji PE ws. Polski, w której europarlament poparł uruchomienie przez KE procedury z artykułu 7. Róża Thun zagłosowała za jej przyjęciem. - Ta rezolucja jest dokładnie za tym, czego żądamy w Polsce, czyli przestrzegania prawa - powiedziała. Mówiąc o ewentualnych skutkach procedury z artykułu 7 zwróciła uwagę na możliwość utraty głosu w Radzie UE. - Zdajmy sobie sprawę z tego, że politycy w Radzie UE, razem z nami w PE, ustanawiają prawo dla całej UE. Jeżeli mamy tam przedstawicieli kraju, który łamie prawo, to w jaki sposób inne państwa mają zaakceptować to, by kraj, który sam łamie prawo, stanowił je też dla nich - mówiła Róża Thun. - Łamanie praworządności może ewentualnie doprowadzić do utraty głosu w Radzie - to najgorsza konsekwencja. Ale ponieważ oni (rząd PiS - przyp. red.) i tak niespecjalnie aktywnie w tych Radach uczestniczą, więc nie widzę w ogóle jakiegokolwiek niebezpieczeństwa, by to mogło być zagrożeniem dla Polaków - podkreśliła europosłanka. - Natomiast konsekwencje będą w budżecie, ponieważ PiS łamie prawo i bardzo słabo uczestniczy w negocjacjach budżetowych - zaznaczyła. "Potworne rzeczy" w rządzie PiS Róża Thun tłumaczyła także powody zorganizowania przez Platformę Obywatelską akcji "Konwój wstydu" z wizerunkami ministrów rządu PiS, którzy otrzymali nagrody. - To nawiązanie do obrzydliwej kampanii prowadzonej wcześniej w stosunku do sędziów. Dziś dzieją się rzeczy potworne - kiedyś był problem z zegarkiem, czy ośmiorniczkami, które są tańsze niż masło, a teraz mamy ogromne nagrody dawane sobie nawzajem w sposób totalnie nietransparentny - podkreśliła Thun. Europosłanka mówiła, że to "kampania informacyjna". - Media publiczne, są kompletnie nieobiektywne, straszliwie zakłamane, więc musimy jakoś dotrzeć do ludzi z informacją, co się dzieje - w jaki sposób PiS realizuje swoje obietnice o tanim państwie - wyjaśniła.