18-letnia Katia jest studentką drugiego roku dziennikarstwa Kijowskiego Narodowego Uniwersytetu Kultury i Sztuki. Od dziecka mieszkała w jedynym zajętym przez Rosjan większym mieście - Chersoniu na południowym wschodzie Ukrainy. Dziewczyna przed kilkoma dniami uciekła z okupowanego miasta i dotarła do swojej siostry mieszkającej w Gdyni. "Każdy jechał na swoje ryzyko" - Mieliśmy nieoficjalne informacje, że rzekomo jest korytarz humanitarny i ludzie od kilku dni opuszczali Chersoń. Każdy jechał na swoje ryzyko. Z mojej dzielnicy zebrało się dziesięć samochodów i pojechaliśmy na pierwszy ruski block-point. Łącznie takich kontroli ze strony Rosjan było osiem. Jak mi się wydaje, w konwoju chcących wyjechać z miasta było około tysiąc samochodów. To był jeden wielki korek aut z całego miasta. My jechaliśmy VW passatem, cztery osoby dorosłe i jedno dwumiesięczne dziecko. Auto okleiliśmy napisami "Dzieci" z przodu i tyłu. We wtorek, 5 kwietnia, o 6 rano wyjechaliśmy w kierunku Mikołajowa. To jedyna dostępna droga na zachód. Nad autami cały czas latały rakiety. Słychać było wybuchy. Po do drodze mijaliśmy wojenny krajobraz - sklepy okradzione przez Rosjan, spalone centra handlowe i stacje benzynowe - opowiada nastolatka. - Jechaliśmy przez Snihurivke i Mikołajów do Odessy. Zajęło to nam czternaście godzin. Po drodze mijaliśmy osiem ruskich block-pointów i dwanaście ukraińskich. Rosjanie sprawdzali schowki w aucie i ukradli nam piwo. Strasznie się z tego cieszyli. Po drodze mijaliśmy spalone kamazy. Jak Rosjanie mijali naszą kolumnę w BTR-ach, to w nas celowali, ale nie strzelali. Na pole baliśmy się zjeżdżać, jak mijaliśmy wojskowe wozy, bo wszystko jest zaminowane. Przez całą drogę do Mikołajowa widzieliśmy przewrócone i spalone grady oraz rakiety w ziemi, które się nie rozerwały. Po drodze są wielkie billboardy z hasłami: "Russkij korabl, russkij soldat, BTR - idi na ch...", "1941 faszyzm 2022 raszyzm", "To jest nasza ziemia i będziemy ją bronić, synku" - dodaje. "Rosjanie rozkradli wszystko" Katia opowiedziała również jak wyglądało życie w okupowanym mieście. - Rosjanie wielu osobom i firmom w mieście zabierali samochody, autobusy i rysowali na nich "zetki". W naszej miejscowości jest fabryka okien, stamtąd zabrali wszystkie furgonetki do przewozu okien. Narysowali "zetki". Na pace, gdzie było miejsce na okna, poustawiali karabiny maszynowe i tak jeździli po mieście. Aż trudno uwierzyć, co to za wojsko, żeby okradać ludność cywilną z samochodów. Znajomy ojca mojego chłopaka ma magazyn z częściami elektrycznymi. Rosjanie rozkradli wszystko. Rozsiedli się w środku i pili najdroższe alkohole - whisky, koniaki, które wcześniej ukradli ze sklepów - powiedziała. - Jak wjeżdżali do nas, to oficerowie zabrali im telefony. Na Ukrainę wchodzili bez swoich aparatów, a teraz ruscy żołnierze chwalą się najnowszymi iPhonami 11, 12 i 13. Wszystkie kradną ze sklepów, bądź zabierają Ukraińcom. Gdy koledze przeglądali telefon, bo każdemu od razu sprawdzają, to powiedzieli, że jak jeszcze raz zobaczą jego wpis na Instagramie, że "Ruscy są ch...", to rozstrzelają na miejscu. O nic nie będą pytać. U znajomej w Chersoniu zobaczyli flagę ukraińską. Powiedzieli, że ma usunąć, żeby więcej jej nie widzieli. Babcia, ciotka, kuzyn z żoną z dzieckiem mieszkają obok, ale wszyscy śpią w piwnicy pod garażem. Tam jest dużo betonu i w miarę bezpiecznie. Ale nie każdy ma taką piwnicę - dodała. Kobieta podkreśla, że w mieście będącym pod rosyjską okupacją, "wszędzie jest straszny deficyt". - Mięso jest bardzo drogie, na przykład kilogram kosztuje w przeliczeniu na złotówki 80 zł, kiełbasa - 100 zł, kilo drożdży - 100 zł, mąki - 10 zł, a kilogram cukru - 15 złotych. Jeśli ktoś miał zapasy, to wynosi z domu, i sprzedaje, co ma - opisuje. "Ruscy rzucili granaty" 18-latka potwierdza, że w mieście odbywają się antyrosyjskie demonstracje. - Była manifestacja i Ruscy rzucili granaty. Jest aleja Bohaterów Ukraińskich, a oni napisali "zabójcy". Nasi ludzie poszli ze ścierkami wycierać, ale stali tam żołnierze. Jak cywile podeszli bliżej, to Ruscy rzucili granaty i sześć osób zostało rannych. Na manifestacjach strzelają po nogach. Jeden starszy pan został poważnie ranny. Dodatkowo, po mieście jeżdżą czarne furgonetki Hyundai. W nich siedzą zamaskowani wojskowi ubrani również na czarno. Jak ktoś im się nie podoba po prostu zabierają z ulicy i taka osoba znika. Nie wiadomo, co z uprowadzonymi ludźmi później się dzieje - powiedziała. Według niej rosyjscy żołnierze przeszukiwali domy w całym Chersoniu. - Różnie to wyglądało. Jak przyszli do mojej babci, to nawet byli uprzejmi, ale u znajomych ukradli cukier i kaszę. A jak weszli do jednego z domów, to mieszkańcy prosili żeby zostawili słodycze dla dziecka, a oni wszystko zabrali - relacjonowała. Jak dodała, "u jednego z naszych sąsiadów zniszczyli płot, bo BTR (transporter opancerzony) się nie mieścił. A potem pytali: zgadnijcie, ile czasu zajmie nam zniszczenie budynku BTR-em?". - Pytali - dokąd jedziecie? Może do Mariupola i śmiali się. Jak ktoś nie otwierał bramy, strzelali. W internacie chersońskiego liceum ruskie wojsko zrobiło sobie bazę. Okopali się dookoła i wszędzie namalowali "zetki", żeby zaznaczyć, że to ich teren. W wielkiej stołówce gotują sobie jedzenie. Dziewczynom i chłopcom, którzy zostawili w bursie swoje rzeczy, ukradli całą odzież, psikali się ich perfumami. Wszystko rozkradli. Są bezwzględni. Naprzeciwko nas mieszka około 50-letni upośledzony mężczyzna. Ma skromny domek. Żył z handlu papierosami. To był cały jego dochód. Rosjanie chcieli wejść do jego domu. On przestraszył się, nie chciał otworzyć, ale żołnierze się włamali i zabrali mu pięćset paczek papierosów. Teraz ten człowiek nie ma z czego żyć. Nie ma nic - stwierdziła. "Przypalali mu ręce, nogi i genitalia" Ukrainka opowiedziała również historię swojego sąsiada, który został skatowany przez Rosjan. - Ruscy, którzy przyszli do sąsiada, sprawdzili jego telefon. Marcel zrobił z dachu zdjęcie kolumny rosyjskiego wojska. Miał pecha, bo nie usunął fotografii. Ruscy byli pewni, że nakierowuje wojska ukraińskie do uderzenia w kolumny rosyjskie. Ruscy żołnierze wywieźli go na największy cmentarz w Chersoniu. Tam przypalali mu ręce, nogi i genitalia. Połamali żebra. Mówili, że za zdradę Rosyjskiej Federacji jest śmierć na miejscu. Zabrali mu złotą bransoletkę, łańcuszek i telefon. Na koniec powiedzieli, że nie będą na niego kuli marnować i go zostawili na tym cmentarzu. Jakoś dotarł do domu znajomej, choć taki półżywy miał do pokonania pięć kilometrów - relacjonuje. Katia opowiedziała także o rosyjskich żołnierzach. - Ta armia wygląda, jak jakaś zbieranina, i - przynajmniej w okolicach Chersonia - to nie byli Rosjanie. Na pięćdziesięciu młodych z Buriacji było kilku starszych Rosjan. Strasznie wyglądali. Tacy brudni. Oni nie są wysokiego wzrostu, niektórzy mają po półtora metra, a mundury mieli, jak na wielkiego chłopa. Te mundury po prostu na nich wisiały. Ta armia wyglądała, jak banda bezdomnych. Wszyscy bardzo młodzi. Prawie dzieci. Tam gdzie stają Rosjanie, są same śmieci. Pobocza dróg są usłane odpadami - powiedziała.