"Wywiad jednoznacznie sugeruje, że pogorszenie się stanu zdrowia Romana Abramowicza i ukraińskich negocjatorów pokojowych było wywołane przez 'czynniki środowiskowe'. Nie było to zatrucie" - zapewnił informator w rozmowie z agencją Reutera. Urzędnik wypowiadał się anonimowo, odmówił dalszych wyjaśnień. Zobacz też: <a href="https://wydarzenia.interia.pl/raporty/raport-ukraina-rosja/aktualnosci/news-wsj-abramowicz-i-ukrainscy-negocjatorzy-z-objawami-podtrucia,nId,5922911" target="_blank">Wojna na Ukrainie. "WSJ": Roman Abromawicz z podejrzeniem zatrucia</a> W podobnym tonie wypowiadał się doradca prezydenta Ukrainy Mychajło Podolak w rozmowie z portalem NV.UA. Podkreślał, że negocjatorzy "pracują w zwykłym trybie" a w przestrzeni informacyjnej "jest wiele spekulacji i różnego rodzaju teorii spiskowych". Wojna w Ukrainie. "WSJ": Objawy zatrucia u Ambramowicza i negocjatorów W poniedziałek "WSJ" podawał, że objawy zatrucia u Abramowicza i negocjatorów pojawiły się na początku miesiąca po rozmowach pokojowych w Kijowie. Wszyscy mieli doświadczyć podobnych objawów: zaczerwienienia oczu, łzawienia i łuszczenia skóry na rękach i twarzy. Z kolei grupa Bellingcat informowała, że objawy otrucia wskazują na użycie broni chemicznej. Stan zdrowia wszystkich rzekomo otrutych osób poprawił się. Ich życie nie jest zagrożone. W rozmowie z "WSJ" rozmówca gazety zbliżony do środowiska Romana Abramowicza miał zaznaczyć, że nie jest jasne, kto był celem ataku". Wiadomo, że oligarcha na początku marca miał spotkać się z Wołodymyrem Zełenskim. Prezydent Ukrainy nie miał jednak objawów zatrucia.