Paulina Sowa, Interia: Czym jest broń masowego rażenia? Dr Łukasz Tolak, ekspert ds. bezpieczeństwa międzynarodowego z Collegium Civitas: - Klasyczna definicja zakłada, że mamy do czynienia z trzema rodzajami broni: chemiczną, biologiczną i jądrową. Służy ona do porażenia za pomocą jednego dużego uderzenia znacznych obszarów i ogromnych ilości ludzi. Takiego efektu nie możemy uzyskać przy pomocy konwencjonalnego uderzenia. To jest oczywiście najbardziej klasyczna definicja, a są i takie, które zaliczają do broni masowego rażenia także cyberataki, które mogłyby mieć daleko idące konsekwencje dla całej populacji. Kiedy myślimy o broni masowego rażenia, to myślimy o wybuchu. Musi on nastąpić? - W broni biologicznej czynnikiem rażącym jest patogen, czyli czynnik chorobotwórczy, który może być bakterią, wirusem, grzybem i różnego typu środkami biologicznymi, które powodują uszczerbek na zdrowiu albo śmierć. Nie potrzeba wybuchu do jego rozprzestrzeniania. W tym przypadku mówimy raczej o zakażeniu wody, żywności czy zarażeniu kogoś poprzez kontakt. Broń biologiczna mogłaby mieć podobny mechanizm działania do tego, który wszyscy poznaliśmy w czasie pandemii koronawirusa. Pojawiały się nawet plotki, że COVID-19 to broń biologiczna. Nie znalazły one jednak dotychczas żadnego potwierdzenia. W przypadku broni chemicznej bywa różnie. Do jej rozprzestrzenienia można użyć np. bomby. Skalą przypomina wielkie tragedie przemysłowe, takie jak wybuchy w zakładach w Indiach, które pociągnęły za sobą tysiące ofiar. Użycie broni jądrowej faktycznie sprowadza się do eksplozji ładunku jądrowego. Tutaj mamy wybuch i skala oddziaływania jest zupełnie inna, bo mamy do czynienia z energią cieplną i ciśnieniem związanym z falą uderzeniową, które niszczy infrastrukturę i zabija ludzi. Fala gorącego wybuchu niszczy płuca i spala ofiary, które znajdują się w strefie rażenia. Mamy też do czynienia z potencjalną chorobą popromienną wynikającą z eksplozji i opadem radioaktywnym, który także może w dalszej perspektywie prowadzić do choroby popromiennej. Którą broń jest najłatwiej wyprodukować? - Specjaliści wskazują, że broń chemiczna i biologiczna to broń masowego rażenia "dla ubogich". Po broń chemiczną sięgają takie kraje jak Korea Północna i Syria, prawdopodobnie ma ją też Egipt. To broń stosunkowo łatwa do uzyskania w przeciwieństwie do broni jądrowej, która wymaga specjalistycznego sprzętu oraz parku technologicznego i naukowego. To oznacza, że jest najczęściej używana? - Broń biologiczna i chemiczna jest bardzo niepopularna wśród wojskowych, przynajmniej tych, którzy mówią o normalnym prowadzeniu operacji, dlatego że jest to broń wyjątkowo nieprecyzyjna i nieprzewidywalna. Broń chemiczna miała zastosowanie w czasie I wojny światowej, ale była też wykorzystywana później - w Afryce Wschodniej, w czasie wojny iracko-irańskiej czy też podczas działań Saddama Husajna w stosunku do mniejszości kurdyjskich w północnym Iraku. Te przykłady pokazywały, że jej użycie podlega poważnym zakłóceniom wynikającym choćby z parametrów pogody. Wystarczy, że wiatr zawieje w drugą stronę i nasze wojska też są porażone. W przypadku broni biologicznej sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana. Trucizna sprawdza się w przypadku pojedynczych osób, ale kiedy chcemy użyć jej jako broni masowego rażenia, to tracimy nad nią kontrolę. Gdyby jakaś organizacja terrorystyczna chciała przygotować genetycznie zmodyfikowanego wirusa do wywołania określonego efektu i porażenia całego miasta, to nie wiemy, jak on będzie się rozprzestrzeniać na inne jednostki. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że za jakiś czas poziom biologii molekularnej będzie na takim poziomie, że będziemy w stanie uderzać tylko w określone jednostki, ale dziś to jest pieśń przyszłości. Taka broń jest nielegalna, jednak to nie znaczy, że nie jest w obszarze zainteresowań organizacji terrorystycznych, szczególnie takich, które miałyby cele o charakterze apokalipsy światowej. W tym kontekście, broń jądrowa jest najbardziej precyzyjna, jesteśmy w stanie z góry określić przybliżony zasięg jej oddziaływania. 11 kwietnia dowódca pułku Azow przekazał, że Rosjanie mogli użyć w Mariupolu broni chemicznej. Ofiary ataku miały cierpieć na duszności i problemy neurologiczne. Jaka to mogła być substancja? - Informacje które mamy w tej chwili z Mariupola mogły dotyczyć nawet użycia gazu łzawiącego, który jest środkiem chemicznym, ale nie jest takim środkiem bojowym, który może spowodować śmierć. Nie wiemy, co tam się działo i nie mamy potwierdzeń dotyczących rodzajów zaburzeń. Rosjanie, i tutaj mamy jasność, stosowali na obszarach zajętych i zamieszkałych przez ludność cywilną bomby fosforowe. Ich użycie jest zakazane w stosunku do cywilów, bo powoduje bardzo niehumanitarną i okrutną śmierć. Mówiąc wprost powstaje tak wysoka temperatura, że ludzka tkanka się spala i zwykły człowiek nie jest w stanie tego ugasić. Działa to trochę tak, jak napalm w czasie II wojny światowej. Owszem, broń fosforowa jest stosowana przez różne armie, ale jako środek pomocniczy, a nie bojowy. W starciu z bronią chemiczną cywile są bezsilni? - Cywile, kiedy już są ofiarami broni chemicznej, to są narażeni na bardzo poważne konsekwencje. To, czy przeżyją, jest już raczej kwestią szczęścia. Nie wiedzą jak się bronić i nie posiadają do tego środków. Jaką bronią masowego rażenia dysponują Rosjanie? - Mają największą liczbę głowic jądrowych na świecie i jest to broń, którą posiadają legalnie. W myśl konwencji o broni chemicznej wszystkie chemiczne środki bojowe, które Rosjanie posiadali jeszcze po Związku Radzieckim zostały zniszczone do 2017 roku. Trzeba jednak pamiętać, że broń chemiczna jest stosunkowo prosta do uzyskania przez kraje posiadające odpowiednie zaplecze przemysłowo-naukowe. Produkuje się ją w zakładach chemicznych przy pomocy konwencjonalnie wykształconych specjalistów. Nie ma możliwości, żeby zlikwidować potencjał do produkcji takiej broni w normalnie funkcjonującej gospodarce. Wiemy na pewno, że Rosjanie jeszcze w latach 80. prowadzili tajne badania nad środkami trującymi typu nowiczok. Wykorzystywali je w atakach na rosyjskich dysydentów. W 2018 roku otruli w Wielkiej Brytanii Siergieja Skripala i jego rodzinę. Sięgali też po broń radiologiczną, jak było w przypadku Aleksandra Litwinienki. Rosja oczywiście nie przyznaje się, że posiada broń chemiczną. Bardziej jestem jednak skłonny uwierzyć w to, że nie ma broni biologicznej, której nie stosowała od zakończenia zimnej wojny. Czy pana zdaniem istnieje ryzyko, że Rosja sięgnie po broń jądrową w wojnie z Ukrainą? - Takie ryzyko istnieje, ale w mojej ocenie jest bardzo niewysokie. Informacje, które do nas docierają, wskazują na to, że rosyjska strategia zakłada, że broń jądrowa może zostać użyta tylko wtedy, kiedy zagrożone są żywotne egzystencjalne interesy państwa i jego niepodległość. W przypadku Ukrainy nie mamy do czynienia z taką sytuacją. Federacja Rosyjska od początku wojny komunikowała, że jeśli państwa zachodnie przesadzą ze wsparciem dla Ukrainy, to może użyć tej taktycznej broni jądrowej. Trzeba jednak pamiętać, że mieliśmy też komunikaty ze strony zachodu, który wyraźnie wskazywał, że w takiej sytuacji Rosja musi się liczyć z konsekwencjami. Ja nie widzę w tej chwili bezpośredniego zagrożenia dla użycia broni jądrowej, ale nie mogę wykluczyć go w 100 procentach. Teoretycznie: Rosja decyduje się na użycie broni jądrowej. Co robi NATO? - Mielibyśmy pewnie do czynienia z działaniem proporcjonalnym, czyli teoretycznie moglibyśmy założyć, że NATO także wykorzysta swój arsenał jądrowy. Wiele zależy jednak od kontekstu. Jeśli Rosjanie zdecydowaliby się na zrzucenie taktycznej broni jądrowej na Kijów czy Charków, to spowodowaliby ogromne straty w ludziach. To, że jest to broń taktyczna i ma trochę mniejszą siłę rażenia niż głowice strategiczne, to nie znaczy, że jest to broń słaba. Jest ona wielokrotnie silniejsza niż broń użyta w Nagasaki i Hiroszimie. To byłoby zupełnie inne działanie niż zdetonowanie takiego ładunku na pustkowiu, gdzie nie zostałyby poniesione żadne realne straty. Wtedy państwa zachodnie nie musiałyby wcale wykorzystać swojego arsenału jądrowego, bo to prowadziłoby do eskalacji konfliktu. Moglibyśmy się natomiast spodziewać konwencjonalnego uderzenia na bazę, z której dokonano takiego ataku. Taka reakcja też jest silnym sygnałem determinacji. To nie jest tak, że albo się poddajemy, bo nie mamy na tyle "ikry" i nie chcemy się narażać, albo idziemy na zwarcie i też wykorzystujemy broń jądrową. Taka sytuacja nigdy dotychczas nie miała miejsca w stosunkach międzynarodowych, to jest pusta tablica, tabula rasa, możemy to sobie tylko wyobrażać. Co mogłoby skłonić Rosjan do użycia takiej broni? - Za użyciem broni jądrowej musiałby iść określony cel polityczny. Jeśli druga strona nie będzie grała w sposób, jaki chcą Rosjanie, to ten cel nie będzie osiągnięty. Polska jest w tym konflikcie bezpieczna? - Szef NATO Jens Stoltenberg i prezydent USA Joe Biden wyraźnie mówili w swoich wystąpieniach, że w przypadku ataku na którekolwiek z państw członkowskich, NATO wystąpi z pełną mocą w jego obronie. Starano się zakreślić pewną nieprzekraczalną granicę dla Rosjan. To miało utwierdzić Rosjan w tym, że NATO jest zjednoczone i zdeterminowane do obrony swoich członków. Prawdopodobieństwo wykorzystania broni jądrowej przez Rosjan w stosunku do Polski moim zdaniem jest bardzo małe. Jeśli jednak coś ma większe prawdopodobieństwo niż zero, to nie można tego wykluczyć. Stany Zjednoczone, które do pewnego stopnia odzyskały przywództwo we wspólnocie zachodniej, musiałyby zareagować, to byłby bardzo poważny test ich wiarygodności sojuszniczej. Myślę, że zdecydowałyby się na ostrą reakcję, inaczej byłaby to polityczna katastrofa. Patrząc w przyszłość, czego najbardziej powinniśmy się bać w kontekście wojny w Ukrainie? - To, co mnie bardzo niepokoi, to sytuacja w Donbasie. Mam nadzieję, że się kompletnie mylę, ale bardzo się boję, że ta operacją, z którą będziemy mieli do czynienia między Charkowem a Mariupolem, będzie najkrwawszą jatką w Europie od zakończenia II wojny światowej. Mam nadzieję, że moralne Rosjan będą na tyle niskie, że to się nie stanie. Inaczej będzie to najkrwawszy konflikt, jaki widzieliśmy od prawie 80 lat w skali globalnej. Po obydwu stronach funkcjonują duże, klasyczne armie. To nie będzie wojna partyzancka tylko pełnoskalowy konflikt wojsk zmechanizowanych, który generuje duże straty po obydwu stronach. Tego się naprawdę obawiam.