Był człowiek i nie ma człowieka. Uwierzył w propagandę i zaginął
Jelizawieta Ziernowa z miasta Engels w obwodzie saratowskim od trzech miesięcy próbuje odnaleźć swojego męża Grigorija. W listopadzie wyjechał do Czeczenii jako ochotnik do batalionu Achmat. 2 stycznia kobieta otrzymała wiadomość z telefonu męża, zgodnie z którą Grigorij jest ranny i przebywa w niewoli. Prawdopodobnie napisał do niej bojownik Sił Zbrojnych Ukrainy. Od tego czasu Ziernowa nie może dowiedzieć się, co spotkało jej męża. Infolinia Ministerstwa Obrony uspokaja kobietę i poleca wizytę u psychologa.
Grigorij Ziernow kilka lat temu ukończył z wyróżnieniem jedną z uczelni technicznych. Nigdy nie służył w wojsku, nie był zmobilizowany. Pracował jako inżynier w różnych firmach produkcyjnych.
- Zeszłej jesieni mieszkaliśmy w Wołogdzie, Grisza pracował dla Nestle - powiedziała Radiu Swaboda jego żona. Firmę dotknęły jednak zachodnia sankcje. Wstrzymano dostawy ziarna kakaowca. Nestle rozpoczęło zwalniać pracowników.
Ówczesna sytuacja w kraju nie podobała się Grigorijowi. Był sfrustrowany problemami w pracy i trwającą "specjalną operacją wojskową", której był entuzjastą. Mężczyzna liczył na zajęcie Kijowa podczas pierwszych trzech dni wojny. W kolejnych miesiącach, po kolejnych porażkach armii rosyjskich, Ziernow coraz mocniej wierzył propagandzie w rządowych mediach.
- Wracał z pracy i od razu włączał telewizor. A wszystko to z telewizora wlało mu się do głowy. Słuchał i cały się trząsł - opowiada jego żona.
Ziernow odszedł z pracy, sprowadził rodzinę do miasta Engels, a następnie sam pojechał do Groznego, by stać się ochotnikiem w pułku Achmat. Według jego żony przekonał go jeden post na kanale telegramowym batalionu, który reklamował służbę kontraktową i dwutygodniowe szkolenie. - Myślał, że jego umiejętności się przydadzą, ze swoją wiedzą pomoże wojskom rosyjskim - dodała.
15 listopada mężczyzna przybył do Groznego, 23 listopada podpisał kontrakt i został zapisany do jednostki wojskowej jako pomocnik granatnika. Już 25 listopada został wysłany na wojnę w Ukrainie.
Mężczyzna nieczęsto rozmawiał z żoną - raz, dwa razy w tygodniu. - Jego głos był smutny i zmęczony. Mówił cicho. Na wiele pytań odpowiadał "Powiem ci później". Najwyraźniej byli ludzie, wokół których nie chciał być szczery. Miałam wrażenie, że w rzeczywistości wszystko jest nie tak, jak się tego spodziewał - opowiada Jelizawieta.
24 grudnia Ziernow po raz ostatni zadzwonił do żony. Kolejna wiadomość nadeszła 2 stycznia. Żona ochotnika dostała w aplikacji WhatsApp cztery zdjęcia. Był tam jej mąż w mundurze wojskowym wraz z kolegą.
"Niestety, to nie twoja ukochana osoba do ciebie pisze" - przeczytała.
Nieznana osoba napisała, że osobiście asystowała rannemu Grigorijowi na polu bitwy i teraz przebywa w szpitalu, nic nie zagraża jego życiu. Nieznajomy przyznał, że jest bojownikiem Sił Zbrojnych Ukrainy, a Grigorij jest teraz jeńcem wojennym. Ranny poprosił ukraińskiego żołnierza, aby ten powiedział jego żonie, gdzie dokładnie wszystko się wydarzyło - w obwodzie ługańskim, nieopodal Lisiczańska.
Ziernowa próbowała się dowiedzieć, skąd pochodzą wiadomości i czy telefon znajduje się w zasięgu rosyjskich operatorów telefonii komórkowej. Władze nie udzieliły jej jednak żadnych informacji.
Zdesperowana kobieta napisała do Ministerstwa Obrony z prośbą o pomoc w odnalezieniu męża. Początkowo otrzymywała jedynie powiadomienia, że jej apel bywał przenoszony do kolejnych instytucji. Odpowiedź przyszła 17 lutego.
- Oto piszą do mnie "Rozpatrzyliśmy twój apel. Pod poniższymi numerami telefonu można uzyskać wszelkie aktualne informacje o wojskowych biorących udział w specjalnej operacji wojskowej" i podają mi numery "gorącej linii", żandarmerii rejonowej i poradni psychologicznej. Proszę ich, aby znaleźli mojego zaginionego męża, a oni mi mówią, bym zadzwoniła do psychologa - opowiada kobieta.
Następnie Ziernowa napisała odwołania do Naczelnej Prokuratury Wojskowej i Wojskowego Departamentu Śledczego. Tam również jej apel był przerzucany od instancji do instancji, bez jasnej odpowiedzi.
W końcu Ziernowa dotarła do prokuratora wojskowego Władykaukazu, od którego dowiedziała się, że jej męża uważa się za zaginionego od 8 stycznia.
W poszukiwania syna zaangażowała się również matka Girgorija, Natalia. Kobieta codziennie wydzwania do szpitali na terenie separatystycznych republik na wschodzie Ukrainy. Matka zaginionego o tragedię rodziny obwinia rosyjską telewizję.
- Nie mogę oglądać telewizji. Teraz wszystkie te wiadomości, cała ta polityka, cała ta gadka... Mam tego dość. To są kłamstwa. Kłamią, że wszystko jest w porządku, że wygrywamy. Może coś gdzieś jest pokonane, ale jakim kosztem? - pyta.