15 stycznia brytyjski parlament zadecyduje o losach porozumienia wynegocjowanego przez Theresę May. Wszystko wskazuje na to, że zostanie ono odrzucone. Jakie wówczas opcje pozostaną na stole? Na renegocjację umowy nie godzi się Bruksela. Teoretycznie Wielka Brytania mogłaby się wycofać z całej tej awantury i jednostronnie zadecydować o pozostaniu we Wspólnocie, ale byłoby to sprzeniewierzeniem się woli wyborców wyrażonej wprost w referendum z 2016 roku. Z tego samego powodu pomysł przeprowadzenia drugiego referendum również napotyka na duży opór, bo cóż to za idea, by głosować "do skutku" - argumentują przeciwnicy takiego rozwiązania. Pozostaje więc opcja wyjścia z UE bez porozumienia. "No deal brexit". Scenariusz ten jest dodatkowo uprawdopodobniony przez jego automatyzm. Jeśli nikt się z nikim nie dogada, to 29 marca o godzinie 23 czasu lokalnego Wielka Brytania przestanie być członkiem Unii Europejskiej, bez żadnych okresów przejściowych, na twardo. Z godziny na godzinę w relacjach Wielkiej Brytanii z UE zmieni się wszystko. - W przypadku braku porozumienia ryzyko daleko idącego zamieszania - po obu stronach - jest bardzo wysokie - komentuje dla Interii dr Przemysław Biskup z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Przyjrzyjmy się kilku możliwym natychmiastowym skutkom brexitu bez porozumienia. Dlaczego miałoby zabraknąć bananów? W momencie wyjścia Wielkiej Brytanii z UE w scenariuszu "no deal" Brytyjczycy przestaną być częścią wspólnego, unijnego rynku. Handlowe relacje między tym krajem a Wspólnotą będą określać reguły Światowej Organizacji Handlu (<a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-wto,gsbi,2052" title="WTO" target="_blank">WTO</a>). Skąd jednak miałyby się wziąć niedobory określonych produktów żywnościowych? - Wynikałoby to z utraty dotychczasowej podstawy prawnej dla organizacji przepływów granicznych. "No deal" oznacza wygaśnięcie wszelkich praw i obowiązków Wielkiej Brytanii jako państwa członkowskiego. Automatycznie stałaby się wówczas dla UE państwem trzecim, a to z kolei oznacza konieczność wprowadzenia rozbudowanych kontroli granicznych, zwłaszcza fitosanitarnych. Pamiętajmy, że takie kontrole mogą być bardzo restrykcyjne. Wielka Brytania jest bardzo dużym importerem żywności, więc jej podatność na takie zamieszanie jest duża. Ale kłopoty w taki wypadku mieliby także eksporterzy z UE - wyjaśnia dr Biskup. Przejście na zasady WTO w relacjach z UE, to również wejście w życie ceł. I to wysokich. Unijne cła na nabiał wynoszą średnio 35 proc., na słodycze - 24 proc., na napoje - 20 proc., na produkty pochodzenia zwierzęcego - 16 proc., ryby - 12 proc., warzywa i owoce - 10 proc. Wielka Brytania mogłaby ze swojej strony znieść cła, ale zgodnie z regułami WTO, musiałaby to zrobić dla wszystkich, nie tylko dla UE. Sprawę rozwiązałoby porozumienie o wolnym handlu ze Wspólnotą, ale przygotowanie takiej umowy może potrwać nawet kilka lat. No dobrze, ale co z tymi bananami? Otóż Wielka Brytania importuje te owoce m.in. z Kostaryki. Cła są preferencyjne (75 euro na tonę), tyle że wynikają one z umowy EU-CAAA, zawartej między UE a państwami Ameryki Środkowej. A tak się składa, że 29 marca, w przypadku braku porozumienia, umowa ta przestanie obejmować handel z Wielką Brytanią. Bez bananów da się przeżyć, ale bez leków już nie Ogromne obawy związane ze scenariuszem "no deal" dotyczą medykamentów. Rząd robi wszystko, by ich nie zabrakło. Leki objęte są bardzo szczegółowymi regulacjami i nie można ich ot, tak, wwozić i wywozić pomiędzy Unią a państwami trzecimi. Tylko czy wystarczy zapasów? W kwestii leków nasz rozmówca z PISM uspokaja: - Wszystko wskazuje na to, że akurat w tej sprawie rząd brytyjski zdoła przeprowadzić program przygotowawczy. Z tego co wiem, rezerwowany jest nawet transport wojskowy, gdyby trzeba było zorganizować nagłe dostawy kluczowych towarów - usłyszeliśmy. Paraliż hrabstwa Kent? Jeśli wprowadzone zostaną kontrole graniczne, hrabstwo Kent na południowo-wschodnim krańcu Wielkiej Brytanii znajdzie się pod ogromną presją i, jak wynika z niedawnego raportu miejscowych władz, nie jest na to gotowe. Wyjaśnijmy, że znajduje się tam port w Dover, do którego wpływają promy m.in. z francuskiego Calais, ponadto z Calais do Folkestone, pod wodą, przez kanał La Manche, biegnie Eurotunel. Obecnie ruch w obie strony, w ramach UE, odbywa się płynnie. Przewiduje się jednak, że wprowadzenie nawet pobieżnych kontroli spowoduje potężne zatory. Brytyjski rząd planuje odciążenie portu w Dover i liczy na wzajemne luzowanie kontroli. Ale nie kwapi się do tego francuski rząd. Do tej pory Francuzi podchodzili do kwestii ewentualnej granicy nader pryncypialnie. Władze Kent alarmowały, że utrudniony może być wywóz śmieci, kursowanie autobusów szkolnych, a nawet... przewóz zmarłych. Planuje się, że urzędnicy - ci, którzy mogą - nawet przez sześć miesięcy będą pracować zdalnie, z powodu utrudnień na drogach. Co z granicą irlandzką? Teoretycznie, w przypadku braku porozumienia, między Irlandią a Irlandią Północną będzie przebiegać granica UE. I powinny tam się pojawić szlabany. Ale na to się nie zanosi. - Republika Irlandii miałaby obowiązek wprowadzenia pełnej infrastruktury granicznej, bo stanie się ona granicą zewnętrzną UE, a standardy w tym zakresie wyznacza prawo unijne. Natomiast ważni politycy irlandzcy już kilkukrotnie zapowiadali, że Republika w żadnym scenariuszu nie zamierza odtwarzać infrastruktury składającej się na "twardą granicę". Rysuje się zatem możliwość konfliktu prawnego na tym tle pomiędzy UE i Irlandią - przewiduje dr Biskup. Wprowadzenie infrastruktury granicznej mogłoby zniweczyć irlandzki proces pokojowy i zaprzepaścić porozumienie wielkopiątkowe z 1998 roku zawarte między opowiadającymi się za zjednoczeniem Irlandii republikanami a zwolennikami obecności w Zjednoczonym Królestwie unionistami. Do powrotu twardej granicy nikt na Wyspach nie chce dopuścić. Tym bardziej, że granica mogłaby nawet podzielić rodziny. Z drugiej strony przyznanie w przyszłości specjalnego statusu Irlandii Północnej, co uzasadniałoby brak infrastruktury granicznej, jest nie do zaakceptowania dla Demokratycznej Partii Unionistycznej - największej politycznej siły w Irlandii Północnej, obecnej również w brytyjskim parlamencie. No i mamy problem nie do rozwiązania, bo albo granica, albo specjalny status. Samoloty zostaną uziemione? W październiku przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker ostrzegał: "Brytyjskie samoloty nie będą mogły lądować na kontynencie. Ludzie o tym nie wiedzą. Ktoś powinien im powiedzieć". Brytyjski rząd również przyznawał, że w ruchu lotniczym mogą wystąpić zakłócenia. Wszystko przez to, że taki transport odbywa się na podstawie umów międzynarodowych. Tymczasem 29 marca Wielką Brytanię przestanie obowiązywać wewnątrzunijne porozumienie, a nowych, bilateralnych umów jeszcze nie ma. Na każdy przelot będzie musiała zostać udzielona osobna zgoda i nie będzie ona automatyczna, jak to jest obecnie. - Akurat w tej sferze ryzyko wydaje się relatywnie małe. Już są prowadzone prace nad wąskim, sektorowym porozumieniem w tej dziedzinie. Najprawdopodobniej będą się mogły odbywać loty bezpośrednio z kraju przewoźnika do Wielkiej Brytanii i na odwrót. Komplikacje mogą jednak wyniknąć z faktu, że brytyjscy przewoźnicy nie mogliby latać po UE. Musimy sobie uświadomić, że np. firmy Aer Lingus, Iberia czy Wizzair, które są flagowymi przewoźnikami odpowiednio irlandzkim, hiszpańskim i węgierskim, są w istocie firmami o kapitale brytyjskim lub opartymi o prawo brytyjskie i mogą być traktowane jako przewoźnicy spoza UE - analizuje Przemysław Biskup. Prawa Polaków na Wyspach Oczywiście z dnia na dzień, a konkretnie z 29 na 30 marca, nikt nie zostanie deportowany, ani nic takiego. Brytyjski rząd wielokrotnie zapewniał, że 3,3 mln obywateli UE mieszkających w Wielkiej Brytanii, w tym milion Polaków, zachowa swoje prawa. Jednak wszyscy imigranci będą musieli się zarejestrować, a więc na nowo zalegalizować swój pobyt. Po przejściu procedury będą mogli uzyskać "status osoby osiedlonej" lub "tymczasowy status osoby osiedlonej" (poniżej pięciu lat na Wyspach). Złożenie wniosku będzie kosztowało 65 funtów. Co innego osoby, które dopiero będą chciały przybyć na Wyspy - ich obejmą nowe, restrykcyjne reguły (m.in. 12-miesięczne wizy dla pracowników o niskich kwalifikacjach, bez prawa do świadczeń, ściągania rodzin i osiedlania się). Reperkusje pomniejsze Natychmiastowych konsekwencji brexitu będzie dużo więcej. Skończy się darmowy, unijny roaming, podróżowanie ze zwierzętami będzie utrudnione, a obywatele posiadający konta w brytyjskich bankach, przebywając na terenie UE, mogą stracić dostęp do usług. Wszystko co powyższe można jednak sprowadzić do wspólnego mianownika - czy Bruksela będzie gotowa zachowywać się elastycznie choćby celem ochrony europejskich przedsiębiorców przed skutkami brexitu. Będzie pokazówka? - W tej chwili elastyczność po stronie UE mogłaby być łatwo odbierana jako zachęta dla brytyjskich posłów do głosowania przeciwko unijno-brytyjskiemu porozumieniu podpisanemu 25 listopada w Brukseli. Na razie w sferze retoryki mamy nieugiętość ze strony UE, ale gdyby doszło do wyjścia przy braku porozumienia, to jest duży potencjał do złagodzenia tych twardych pozycji. Na tym etapie konkretne podmioty - po obu stronach - zaczęłyby realnie tracić dochody - zauważa dr Biskup. Z drugiej strony Brukseli może poniekąd zależeć na krótkotrwałym chaosie, na efektownych obrazkach paraliżu i niepewności w wieczornych wiadomościach. Dałoby to efekt odstraszający. "Tak to się właśnie kończy" - będą mogli powiedzieć unijni liderzy. Już coraz mniej się pamięta, że po referendum z 2016 roku publicyści pisali o efekcie domina, wyliczali, które kraje będą kolejno opuszczały UE... grexit, frexit - prześcigano się w neologizmach i wróżbach. A teraz? Gdzie te referenda? Gdzie te ruchy odśrodkowe? Jest to logika dalece makiaweliczna, ale trudno znaleźć w niej lukę: im większy chaos na Wyspach, tym mniejsza siła przebicia eurosceptyków. Według majowego Eurobarometru członkostwo w UE cieszy się największym poparciem Europejczyków od 35 lat.