Niedawny, bo zakończony zaledwie w sobotę 9 lipca, szczyt Sojuszu Północnoatlantyckiego przyniósł kluczowe i mocno wyczekiwane nad Wisłą rozstrzygnięcia w sprawie wzmocnienia wschodniej flanki. W 2017 roku w Polsce oraz w pozostałych trzech krajach bałtyckich - na Litwie, Łotwie oraz w Estonii, mają zostać rozmieszczone cztery, pozostające w wysokiej gotowości bojowej, wielonarodowe bataliony NATO. Krajem dowodzącym siłami Sojuszu na Litwie będą Niemcy, na Łotwie - <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-kanada,gsbi,4212" title="Kanada" target="_blank">Kanada</a>, a w Estonii - Wielka Brytania. Państwem ramowym dla batalionu stacjonującego w Polsce mają być Stany Zjednoczone. W ocenie profesora Romana Kuźniara obecność amerykańskich żołnierzy nad Wisłą to z punktu widzenia polityki i polskich interesów jedna z cenniejszych zdobyczy warszawskiego spotkania przywódców państw skupionych w Sojuszu. Jeden za wszystkich - wszyscy za jednego - Wiemy, że będzie to wielonarodowy batalion, ale z silną przewagą wojskowych amerykańskich. Oczywiście z radością witamy wszystkich żołnierzy, ale polityczna waga Stanów Zjednoczonych sprawia, że dla Polski jest to rozwiązanie najlepsze - argumentuje w rozmowie z Interią. Sekretarz generalny Paktu zapewnił, że mimo rotacyjnego charakteru obecności sił Sojuszu będzie ona trwała "tak długo, jak powinna". Z kolei amerykański prezydent <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-barack-obama,gsbi,1011" title="Barack Obama" target="_blank">Barack Obama</a> zaznaczył, że tą decyzją Stany Zjednoczone chcą potwierdzić zobowiązania na rzecz bezpieczeństwa Polski. "Jako sojusznik trwamy przy przestrzeganiu artykułu 5. Traktatu. To nie są tylko słowa. Są one wspierane przez czyny - mówił w Warszawie. Polska ewidentnie wzmacnia i wyraźnie zaznacza swoją pozycję w NATO. Wiadomo już, że nad Wisłą rozmieszczonych zostanie na zasadzie rotacyjnej około tysiąca amerykańskich żołnierzy, którzy będą służyć wspólnie z polskimi wojskowymi. Ponadto w przyszłym roku po pojawieniu się nowej brygady pancernej w Europie jej dowództwo również zostanie rozmieszczone w Polsce. "Dzięki temu będziemy mogli wzmocnić uzbrojenie i unowocześnić sprzęt" - argumentował amerykański prezydent. Demonstracja stanowczości i sygnał dla Kremla Wysunięta obecność sił zbrojnych Sojuszu Północnoatlantyckiego w Europie Wschodniej to bardzo czytelny sygnał wysłany w Moskwie, świadczący o tym, że każda agresja z jej strony spotka się z adekwatną odpowiedzią, czyli w myśl artykułu piątego Traktatu Północnoatlantyckiego "jeden za wszystkich, wszystkich za jednego". Jakiej reakcji - w świetle zaaprobowanej i zaakcentowanej w Warszawie strategii odstraszania potencjalnego przeciwnika - możemy spodziewać się z Kremla? Profesor Roman Kuźniar wskazuje, że riposty i ewentualne retorsje ze strony Moskwy będą miały charakter bardziej dekoracyjny, ale cel szczytu został spełniony. - Rosjanie wiedzą, że skierowano do nich ostrzeżenie, które zamieni się w czyny wówczas, gdyby podnosili stawkę konfrontacji - argumentuje. - Myślę jednak, że to, co się stało w Warszawie - taki był zresztą zamysł szczytu Sojuszu - to niewątpliwie demonstracja stanowczości wobec Rosji - dodaje. Zwycięży polityka stanowczości czy appeasement? Kluczowe pytanie dotyczy jednak tego, czy stanowczość w deklaracjach przełoży się na czyny i przetrwa próbę czasu. Profesor Kuźniar jest w tej kwestii dość ostrożny. - Jest życie po szczycie i nie jestem do końca pewny, czy państwa sojuszu będą demonstrować taką samą jedność i solidarność w tym względzie także w kolejnych miesiącach. W krajach Europy Zachodniej pojawia się wiele głosów, które wpisują się w myślenie w stylu appeasement [polityka ustępstw - przyp. red.], zatem ten szereg transatlantycki czy zachodnioeuropejski nie jest tak zwarty jak to teraz wygląda i może się zacząć łamać w nachodzących miesiącach - argumentuje. Pewne wątpliwości - jak wskazuje nasz rozmówca - można mieć także względem linii obranej przez polskich polityków. - Obawiam się, że polska polityka w tym zakresie nie jest odpowiednia. Tym bardziej, że nasze zachowania w Unii Europejskiej, wobec sąsiadów czy względem tego, co dzieje się w samej Polsce, na co wskazywał prezydent Barack Obama, ale nie on jedyny, mogą nie służyć stabilizacji czy potwierdzeniu osiągnięć szczytu Północnoatlantyckiego w Warszawie, który przecież w tym celu został zwołany przez Bronisława Komorowskiego i poprzedników obecnie rządzących - zaznacza. "PiS przemilczał zasługi poprzedników. Małość i wstyd" W opinii profesora Kuźniara fakt przemilczenia zasług poprzednich ekip rządzących w organizacji warszawskiego szczytu jak i budowie architektury bezpieczeństwa Polski należy umieścić w kategoriach małości i tchórzostwa. - Ucieczka obecnych rządzących od prawdy historycznej i fakt, że nie mają odwagi do niej nawiązać, jest oczywiście wstydem. W każdym innym kraju by się o tym pamiętało. Tutaj niestety nie - przekonuje. Do niewątpliwych sukcesów warszawskiego spotkania przywódców państw Sojuszu dołącza się stworzenie nowej płaszczyzny współpracy pomiędzy Paktem Północnoatlantyckim a Unią Europejską. W dwudniowych obradach w Warszawie uczestniczyli najważniejsi przedstawiciele Wspólnoty Europejskiej z przewodniczącym Rady Europejskiej Donaldem Tuskiem oraz szefem Komisji Europejskiej Jean-Claudem Junckerem na czele. Nowe pole do bliższych relacji NATO z UE Rozmowy zaowocowały przyjęciem deklaracji o wzajemnej współpracy. To pierwszy tego rodzaju wspólny dokument. Określa on nowe dziedziny oraz nowe wyzwania kluczowe z punktu widzenia bezpieczeństwa europejskiego i transatlantyckiego. Dotyczy to w szczególności działań w obliczu zagrożeń hybrydowych, a także poprawy cyberbezpieczeństwa, komunikacji strategicznej, koordynacji ćwiczeń oraz bezpieczeństwa morskiego. W opinii profesora Kuźniara o rezultatach przyjętych rozwiązań obecnie trudno przesądzać. - W przeszłości deklaracje zwykle zderzały się z trudną rzeczywistością, dlatego jestem w tym względzie bardzo sceptyczny. Sam pomysł, żeby przygotować pole do bliższych relacji pomiędzy Unią Europejską a NATO w militarnych aspektach bezpieczeństwa, zwłaszcza tych nowych, czyli w kontekście konfliktów hybrydowych, wojny w cyberprzestrzeni, asymetrycznego terroryzmu jest dobry. W tych względach <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-unia-europejska,gsbi,46" title="Unia Europejska" target="_blank">Unia Europejska</a> jest silniejsza niż Sojusz; on nie ma tylu możliwości i nie kształtuje tylu narzędzi. Zatem połączenie militarnych zdolności Sojuszu Północnoatlantyckiego z tymi instrumentami, które odnoszą się do działań pozamilitarnych jest właściwym kierunkiem - zaznacza. "Brytyjczycy zapłacą za swoją głupotę" Spodziewane, bo zdecydowane w drodze referendum, wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej sprawiło, że oczy wszystkich przywódców w Warszawie były zwrócone na Dawida Camerona i sprowokowało pytania o dalszą stabilność i kondycję Wspólnoty Europejskiej i Sojuszu. Mimo pojawiających się czarnych prognoz nasz rozmówca kreśli na przyszłość względnie optymistyczne scenariusze. - Wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej najsilniej wpłynie na nią samą i to Brytyjczycy będą najbardziej na tym stratni. Oczywiście lepiej by było, żeby Zjednoczone Królestwo należało do Wspólnoty Europejskiej niż funkcjonowało poza nią, choćby z punktu widzenia jego potencjału, ale być może dzięki temu Unia Europejska odzyska zdolność do koncentracji swoich zdolności i do pogłębiania integracji tam, gdzie to jest potrzebne i gdzie Brytyjczycy do tej pory byli hamulcowym - wskazuje. Od strzału we własną stopę do większego zaangażowania - Być może zatem z unijnego punktu widzenia nie jest tak dramatycznie źle. Brytyjczycy oczywiście zapłacą za głupotę swoich polityków, ale to jest ich problem, nie nasz - dodaje. Sojusz Północnoatlantycki z Brexitu powinien wyjść obronną ręką i raczej wzmocniony niż okaleczony. Nasz rozmówca przekonuje, że Brytyjczycy bardziej zaangażują się poprzez NATO, ponieważ będą chcieli być uważani za kraj, który uczestniczy w europejskim systemie bezpieczeństwa. - To jest także ich bezpieczeństwo i będą rekompensować swoim zaangażowaniem w Sojuszu ten strzał, który wykonali we własną stopę, podejmując decyzję o wyjściu z Unii Europejskiej - argumentuje. Bezpieczeństwo nie jest dane raz na zawsze Trzecią - poza Władimirem Putinem i Davidem Cameronem - najczęściej wymienianą w oficjalnych jak i tych bardziej zakulisowych rozmowach osobą był <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-donald-trump,gsbi,16" title="Donald Trump" target="_blank">Donald Trump</a>, który ma szansę zasiąść w Białym Domu. Czy historyczny wymiar postanowień warszawskiego szczytu osłabi jego ewentualna prezydentura? - Znów wracamy do tezy, że jest życie po szczycie i on nie zamyka żadnego problemu bezpieczeństwa. Wszyscy przywódcy, włącznie z prezydentem Andrzejem Dudą, powtarzali i pokazali w Warszawie, że bezpieczeństwo to jest proces. Jednak prezydent Duda, chyba nie do końca rozumie, co to oznacza. O bezpieczeństwo trzeba cały czas zabiegać, czyli inwestować w dobre stosunki z innymi państwami i mocną pozycję Polski. Można odnieść wrażenie, że nasze zachowania są z tego punktu widzenia jakimś rodzajem ślepoty czy autyzmu. Przecież polityka wewnętrzna zaczyna silnie szkodzić naszej pozycji w Europie i w stosunkach z USA. Dotyczy to także perspektywy przejęcia prezydentury przez Donalda Trumpa - argumentuje prof. Kuźniar. - Jeśli jednak prezydent Trump lub prezydent Hilary Clinton zgodnie z wypowiedzią ministra Mateusza Morawieckiego mają być dżumą albo cholerą, to nie wiem, jakiego będziemy mieli w nich sojusznika. Podejrzewam, że ten sojusznik będzie miał odpowiednie do tych określeń spojrzenie na kraj, w którym nazywa się go w ten sposób - puentuje nasz rozmówca.