Polityk twierdzi, że członkowie NATO przygotowywali się do warszawskiego szczytu tak, jak jeszcze nigdy od czasu zakończenia zimnej wojny. Dodaje, że przez ćwierć wieku Sojusz nie mógł znaleźć dla siebie odpowiedniego miejsca i czuł się osamotniony, bowiem nikt na świecie nie zaryzykowałby z nim konfrontacji. Według Konstantina Kosaczowa, sytuacja zmieniała się dlatego, że w odpowiednim czasie zdążyła na ratunek przyjść "rosyjska agresja". Drwi, że nie wie, skąd wzięło się wśród państw członkowskich Sojuszu przekonanie o agresywnych planach Rosji, bo nie ma na to żadnych dowodów. Podkreśla przy tym, że tego typu "straszaki" wykorzystywane są do wzmacniania natowskiej obecności w pobliżu rosyjskich granic. Rosyjski senator ironizuje, że w trakcie "epokowego warszawskiego szczytu" jego uczestnicy powinni się wykrzyczeć, aby już po obradach można było rozpocząć z nimi nowy dialog. Na koniec stwierdza, że "wszyscy wiedzą, jak bronić NATO, ale nikt nie wie, jak chronić innych przed samym Sojuszem".