Miesiącami wielu obserwatorom wydawało się, że Wiktor Janukowycz naprawdę zmienił poglądy dochodząc do wniosku, że bardziej opłaca mu się podpisanie umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską niż flirt, a raczej "włoskie małżeństwo", z Moskwą. Jak się okazało - myliliśmy się. Gdy latem doszło do konfliktu handlowego pomiędzy Ukrainą i Rosją, a na ukraińsko-rosyjskiej granicy stały kolejki ciężarówek, Kijów jeszcze stanowczo deklarował, że nie ma zamiaru zmieniać swojego prozachodniego kursu. Wszystkie iluzje zniknęły jesienią. Niewolnica Julia Wówczas wyraźnie było już widać, że władze nie chcą rozwiązania sprawy Julii Tymoszenko, która stała się warunkiem podpisania umowy stowarzyszeniowej. Inna rzecz, że błędem Unii Europejskiej było uzależnianie podpisania tak ważnego dokumentu od losu więźnia politycznego, jakim niewątpliwie jest Julia Tymoszenko. Kijowskie władzy użyły byłej premier jako zasłony dymnej: wolały one, aby Bruksela mówiła głośno o losie Tymoszenko (który niezbyt obchodzi większość Ukraińców), niż o innych sprawach, które w o wiele większym stopniu wpływają na losy zwykłych obywateli tego kraju.Oczywiście, problem wybiórczego stosowania prawa na Ukrainie istnieje. Dlaczego jednak przedstawiciele Unii Europejskiej nie wytłumaczyli Ukraińcom, że nie dotyczy on tylko polityków, ale także zwykłych obywateli? Dlaczego nie mówiono o tym, że wybiórcze stosowanie prawa polega również na tym, że jedni muszą płacić podatki, a inni mogą tego nie robić, że do jednych funkcjonariusze organów kontrolnych przychodzą codziennie, a innych omijają szerokim łukiem?Wszystko to sprawiło, że Ukraińcy zaczęli postrzegać sprawę Julii Tymoszenko, jako następną historię Santa Barbary czy Niewolnicy Isaury, gdzie w kolejnym odcinku, oprócz lokalnych bohaterów (jak Wiktor Janukowycz czy Arsenij Jaceniuk), pojawiają się bogaci wujkowie z bliższego i dalszego Zachodu (Aleksander Kwaśniewski i Pat Cox), którzy wstawiają się za biedną dziewczyną z prowincji. Władze zręcznie wykorzystały całą sprawę powtarzając, że wszyscy muszą być równi wobec prawa i ukuły termin "wybiórczego ułaskawienia", który miał równoważyć "wybiórcze stosowanie prawa". Rządzący zaczęli też coraz głośniej mówić o stratach gospodarczych, które miałyby powstać w wyniku podpisania umowy stowarzyszeniowej i domagać się pomocy finansowej od Zachodu. Majdan to nie pastwisko Rozmowy o historycznym wyborze Ukrainy zmieniły się w banalną licytację o to, kto ukraińskiej głowie państwa zaoferuje więcej. Wiktor Janukowycz, z prezydenta państwa, którym wydawał się być od około roku, znów stał się prezesem sp. z o.o. "Ukraina", który musi zadbać o korzyści dla własnej grupy, a także o to, aby nie utracić prezesowskiego stołka po 2015 roku. Państwa Unii Europejskiej rozmawiają z władzami w Kijowie o wartościach, zapominając, że dla ukraińskich partnerów jedyną wartością związaną z Brukselą jest euro, czego najlepszym dowodem jest decyzja o wstrzymaniu przygotowań do podpisania umowy stowarzyszeniowej. Wiktorowi Janukowyczowi potrzebne są łatwe pieniądze, których trwonienia sponsor nie będzie kontrolował tak skrupulatnie, jak czyni to Bruksela. Hrywny są potrzebne do załatania dziury w budżecie, wypłaty pensji pracownikom sfery budżetowej i przedsiębiorstw państwowych oraz emerytur. Ma to ogromne znaczenie w roku przedwyborczym, gdy obecnemu szefowi państwa potrzebny jest spokój społeczny, a nie manifestacje. I zapewne to właśnie łatwe moskiewskie pieniądze zdecydowały o tym, że Ukraina wstrzymała przygotowania do podpisania umowy stowarzyszeniowej. Podjęta decyzja nie stanowi rezultatu długiej strategicznej gry Wiktora Janukowycza - wynika ze sprawnych ruchów taktycznych.W tej sytuacji Ukraina stała się Ukrainostanem, gdzie przyszłość państwa zależy wyłącznie od tego, jak swoją przyszłość widzi jedna osoba: w tym przypadku Wiktor Janukowycz. Oczywiście, Kijowowi wciąż daleko do Białorusi, Uzbekistanu, czy co dopiero Turkmenistanu.Wiktor Janukowycz nie widzi przy tym konieczności wytłumaczenia zmiany stanowiska. Kiedy rząd ogłaszał swoją decyzję, prezydent był w Austrii - wszystko przebiegło zgodnie z planem. Po powrocie na Ukrainę, Janukowycz nie wygłosił orędzia do narodu: nie widział powodu, dlaczego ma tłumaczyć się, dlaczego przez ostatni rok mówił, jak wiele korzyści przyniesie umowa stowarzyszeniowa i dlaczego w ostatnim momencie z niej zrezygnował. Ukraińcy zostali potraktowani jak bydło, które pastuch ma prawo pędzić, gdzie chce i jak chce. Problem władz polega na tym, że Ukraińcy bydłem nie są - i stąd protesty, które rozpoczęły się w czwartek i które będą trwały przynajmniej do szczytu w Wilnie. Ukraińcy po raz kolejny pokazali swoją siłę w niedzielę, gdy w Kijowie na ulicy pojawiło się sto tysięcy osób, które krzyczały "Ukraina to Europa". Na demonstracji nie było tradycyjnych majdanarbeiterów, którzy z tępym wyrazem twarzy słuchają występów polityków, w myślach zastanawiając się, gdzie przepiją zarobione 90 hrywien (40 złotych). Były za to rodziny z dziećmi. "Kozły, które przeszkadzają żyć" (jak Wiktor Janukowycz w czasie kampanii w 2004 roku nazywał protestujących), znów wyszły na ulice. Ludzie tymczasem odpowiadają: "Nie jesteśmy bydłem, nie jesteśmy kozłami" (jak 9 lat temu słyszeliśmy w hymnie pomarańczowej rewolucji). Z moich rozmów z uczestnikami demonstracji wynika, że nie nastawiają się oni na natychmiastowy rezultat, choć oczywiście po cichu liczą, że Wiktor Janukowycz zmieni swoją decyzję. Protesty są głównie wstępem do wyborów w 2015 roku. Wiktor, który się waha Przyjmijmy teraz na chwilę perspektywę stolic europejskich, w tym Warszawy.Trudno prowadzi się politykę zagraniczną, kiedy rozmowa z partnerem toczy się na dwóch różnych poziomach. W przypadku Ukrainy, Bruksela, aby doprowadzić do podpisania umowy stowarzyszeniowej, mogła "zmienić poziom" (żeby nie powiedzieć: obniżyć) i zacząć rozmawiać wyłącznie o pieniądzach. W końcu Unia Europejska zdawała sobie sprawę, że nie rozmawia z ukraińskimi patriotami, a z grupką biznesmenów i z jednym politykiem, który po prostu potrzebuje pieniędzy na wybory. Wartości takie jak demokratyzacja czy niezależność sądów miały być tylko bonusem do kontraktu, jakim jest umowa stowarzyszeniowa - i to bonusem nie dla władz w Kijowie, a dla unijnego kierownictwa. Bruksela wybrała jednak inne wyjście - nieustannie mówiła o wartościach i była nieustępliwa. Rezultat jest już znany - Kijów wstrzymał przygotowania do podpisania umowy stowarzyszeniowej.Co nas zatem czeka w najbliższym czasie? Wiktor Janukowycz postawi na współpracę z Moskwą, ale zapewne nie podda się rosyjskiemu dyktatowi i marzenie Władimira Putina o dołączeniu Ukrainy do sojuszu celnego Rosji, Białorusi i Kazachstanu nie ziści się. Nie są na to gotowi zarówno obecny ukraiński prezydent, jak i jego koledzy w radzie nadzorczej sp. z o.o. Ukraina. Bardziej prawdopodobny jest scenariusz w którym, dojdzie do zmiany na stanowisku premiera i Mykołę Azarowa zastąpi dobry przyjaciel Władimira Putina Wiktor Medwedczuk (Medwedczuk prowadząc antyeuropejskie kampanie pod egidą swojej organizacji Ukraiński Wybór otwarcie działa na korzyść Rosji). Jeżeli nie dojdzie do zmian w rządzie, będziemy mieć do czynienia z niekończącymi się, pozbawionymi treści rozmowami o współpracy Kijowa z Moskwą.Wiktor Janukowycz będzie ciepło przyjmowany na moskiewskich salonach, jednak na pewno nie będzie miał wstępu na salony europejskie. W Brukseli i w innych stolicach Unii nie jest potrzebny polityk, który w ostatnim momencie zmienia zdanie i targuje się o swoją przyszłość, zapominając, że oprócz jego i kilku z nim związanych osób, na Ukrainie mieszka jeszcze 46 milionów obywateli. Jednak taki prezydent nie jest potrzebny również Rosji, która także ma dosyć humorzastego Janukowycza, prezydenta jeszcze niedawno idącego na Zachód, a teraz znów oddającego hołdy Moskwie. Biorąc pod uwagę, że "łaska pańska na pstrym koniu jeździ" możemy się spodziewać, że w rozpoczynającej się kampanii wyborczej, Rosja postawi nie tylko na Wiktora Janukowycza, ale jeszcze na jednego kandydata. Tym kandydatem będzie zapewne ta sama osoba, na którą postawi także Zachód, czyli Witalij Kliczko. Zarówno Moskwa, jak i Bruksela liczą, że uda się im przeciągnąć go na swoją stronę. W Kijowie o opozycjoniście i byłym bokserze mówi się, że przypomina on butelkę: co w niego nalejesz, to potem wylejesz.Istnieje jednak jeszcze jeden możliwy scenariusz: obecne protesty zwolenników integracji europejskiej mogą być korzystne dla Wiktora Janukowycza. Po pierwsze, mogą doprowadzić do tego, że Bruksela zgodzi się na podpisanie umowy stowarzyszeniowej i to na warunkach ukraińskiego prezydenta, czyli z Julią Tymoszenko w więzieniu. Po drugie, Unia Europejska może zaoferować Ukrainie pomoc finansową. W takiej sytuacji władze w Kijowie mogłyby zmienić swoją decyzję i jednak umowę podpisać. Wiktor Janukowycz wyszedłby wówczas z całej afery, jako zwycięzca i... demokrata, który posłuchał własnego narodu. Co więcej, taki scenariusz wytrąca opozycji oręż z rąk - przeciwnicy Janukowycza w kampanii przed wyborami 2015 roku nie mogliby już prostego wylansować podziału na prozachodnią opozycję i antyeuropejskiego prezydenta. Jeśli jednak Janukowycz umowy nie podpisze, będzie mógł wytłumaczyć Moskwie, że nie ugiął się mimo stutysięcznego nacisku ulicy. Piotr Pogorzelski<a href="http://www.new.org.pl/">"Nowa Europa Wschodnia"</a> Piotr Pogorzelski jest korespondentem Polskiego Radia w Kijowie i autorem książki "Barszcz ukraiński", która ukazała się w listopadzie nakładem wydawnictwa Helion.