Belgijska policja zatrzymała w niedzielę kilkanaście osób, gdy demonstranci, w tym wielu nacjonalistów, zignorowali apel władz o przełożenie marszu pamięci ofiar zamachów i wtargnęli na plac w Brukseli, gdzie tłumy oddawały hołd ofiarom wtorkowych ataków.
Policja użyła armatek wodnych, by rozpędzić demonstrantów, którzy obrzucali siły bezpieczeństwa koktajlami Mołotowa. Według BBC niektórzy z nich zaczepiali muzułmanki w tłumie i wykonywali hitlerowskie pozdrowienia.
Media opisywały demonstrantów jako prawicowych nacjonalistów, chuliganów i kibiców piłki nożnej. "Jesteśmy chuliganami", "jesteśmy u siebie" - wykrzykiwali według agencji AFP. Wnosili też okrzyki potępiające Państwo Islamskie. Ta organizacja terrorystyczna przyznała się do wtorkowych zamachów samobójczych w stolicy Belgii.
Na jednym z transparentów napisano: "Zjednoczeni przeciwko Państwu Islamskiemu". AFP podaje, że demonstrantów było ok. 200, a dziennik "Derniere Heure", że chodziło o ok. 450 kibiców, którzy przyjechali po południu z miasta Vilvoorde, na północy kraju.
Na pojawienie się chuliganów zareagowali także zwykli Belgowie obecni w tym czasie na placu. Zaczęli krzyczeć "Nie dla nienawiści", "Faszyści nie chcemy was".
Premier Belgii Charles Michel potępił demonstrację nacjonalistów. - To, że protestujący zakłócili czas kontemplacji przy Giełdzie, jest wysoce niestosowne. Zdecydowanie potępiam te niepokoje - oświadczył.
Burmistrz Brukseli Yvan Mayeur powiedział, że jest zbulwersowany tym, co się stało, "tym, że te bandziory tu przyjechały, by prowokować ludzi w miejscu pamięci".
Marsz odwołany
Ludzie gromadzą się na Place de la Bourse, mimo że marsz "NIE dla strachu" został odwołany na prośbę władz, które uznały, że w obecnej sytuacji manifestacja nie byłaby bezpieczna. Osób jest jednak dużo mniej niż miało być na demonstracji.
Wielu Belgów, którzy przyszli dziś na brukselską starówkę nie rozumie dlaczego marsz został odwołany.
- Dlaczego mamy zostać w domu, skoro tylu policjantów i żołnierzy jest na ulicy, po co to wszystko? To nielogicznie, nie podoba mi się to - skomentowała Elisabeth.
- Służby bezpieczeństwa i tak nie są w stanie przewidzieć zamachów, nie można zakazywać ludziom, by się gromadzili i by byli razem - stwierdził z kolei Axel.
Niektórzy przyjechali dziś do Brukseli specjalnie z innych miast w Belgii. - Ja przyjechałam z Namur, by pokazać, że się nie boimy, nawet jeśli nie ma marszu, nas to nie obchodzi, teraz jest moment, by pokazać, że się nie boimy - powiedziała Manon.
- Chcieli nas zastraszyć, ale przez to co się stało, jeszcze bardziej się zjednoczyliśmy - dodał Frederic. Wraz z nowymi osobami, które przybywają na główny deptak w Brukseli, przybywa także kwiatów, zniczy i listów z hasłami przeciwko wojnie i przemocy.
W ostatnich zamachach w Belgii zginęło 28 osób, ponad 300 zostało rannych.