Za centrum powojennego świata uznawał go z pewnością mieszkający w pobliżu Leopold Tyrmand. Autor "Złego" i "Dziennika 1954" zajmował mikroskopijny pokój w przylegającym do placu, ocalałym gmachu YMCA, i poświęcił mu obszerne fragmenty obu swych najpopularniejszych książek, tworząc nową mitologię miejsca. "Dziennik" zaczyna się od opisu wędrówki pod kościół św. Aleksandra w pierwszy dzień nowego roku. To typowy rytuał dla Tyrmanda z tamtych lat - choć był polskim Żydem, niezwiązanym wówczas z żadną religią, przystawał na chwilę pod ulokowaną w centrum placu świątynią i powierzał Opatrzności trapiące go aktualnie kwestie. Na przykład prosił, by znacznie młodsza od niego kochanka, zakamuflowana w "Dzienniku" pod imieniem Bogna, nie zaszła w ciążę. Salon Warszawy Budynek YMCA - swoje ówczesne mieszkanie - sam Tyrmand przedstawiał w "Dzienniku 1954" tak: "Zaraz po wojnie (...) gmach ten był towarzyskim i rozrywkowo-kulturalnym salonem Warszawy, zasobny w wygodne pomieszczenia sportowe, krytą pływalnię, sale odczytowe i teatralną, sprężyście i atrakcyjnie administrowany przez znakomitą, bogatą instytucję stanowił istne błogosławieństwo dla młodzieży i w ogóle warszawiaków, którzy gnieżdżąc się w urągających najczęściej wymogom ludzkim mieszkaniach garnęli się do czystej, ciepłej, ożywionej YMCA". Gmach, będący odzwierciedleniem stylu i standardów lat 30. XX wieku, wzniesiono częściowo ze środków amerykańskiego przemysłowca, milionera Sereno p. Fenna, częściowo zaś ze składek społecznych, a projektował go inżynier Antoni Jawornicki, autor projektu Miasta Ogrodu Podkowa Leśna. Powstał na potrzeby organizacji Polska YMCA - osobnej i niezależnej od światowego zrzeszenia młodzieży chrześcijańskiej - Young Men Christian Association, z którą "ciocię Imcię", jak ją nazywano, łączyły tylko przyjacielskie relacje. Tutaj, w sąsiedztwie, mieścił się kiosk prowadzony przez powieściowego pana Kalodonta ze "Złego", tutaj rozgrywa się zresztą pierwsza scena książki, gdy jej główna bohaterka, historyczka sztuki Marta Majewska, wchodzi w brzydki zimowy dzień do ulokowanej przy placu apteki, by kupić lekarstwo dla matki. Niespodziewana kolizja z pewnym wyrostkiem, który rozbije flakony z medykamentami, uruchomi całą lawinę zdarzeń, która rozwinie się w kryminalną intrygę o łotrzykowskim zabarwieniu. Placówka po wschodniej stronie placu, bliżej ulicy Książęcej, gdzie poznajemy pannę Majewską, to apteka Laubego, której wyposażenie (też przetrwało wojnę) trafiło później do innej, na Krakowskim Przedmieściu. "Kiedyś ulica Wspólna wypadała nieomal pod kątem prostym na schody kościoła św. Aleksandra - przypomina Roman Dziewoński w książce "W cieniu "Złego" - ale zachodnią pierzeję wyrównano budynkiem, tzw. mincówką, od nazwiska niejakiego Minca, ministra totalnie planowo bezplanowego, bo socjalistycznego. Przez laty wypełniona jednym z koszmarów socjalizmu, czyli Komisją Planowania, mieściła w sobie rodzynek - pożyteczne pomieszczenie - kino. Poza tym była obiektem dowcipów. Na przykład planowano wyłożyć plac czerwonym dywanem. Dzięki temu komisja nie wyrzuci złotówek w błoto" - pisze Dziewoński. Plac Trzech Krzyży z czasów Tyrmanda to też plac przesiadkowy, ważny węzeł komunikacyjny z urządzoną u wylotu ulicy Wiejskiej pętlą autobusowo-tramwajową, z której - po uruchomieniu ich w 1946 roku, aż do października 1960 roku - zawracały tramwaje linii 2 i 17, jadąc w kierunku Belwederu Alejami Ujazdowskimi, przemianowanymi w latach 1953-56 na Aleję Stalina. Romans literacki Przed wojną eleganckie kino "Napoleon" mieściło się w podziemiach budynku, na miejscu którego stanął hotel Sheraton. Bywała w nim zapewne Irena Krzywicka, pisarka, publicystka i tłumaczka, jedna z pierwszych polskich feministek, należąca do artystycznej bohemy międzywojnia. "Dla ukoronowania tego roku 1928 przeprowadziliśmy się z zimnego, ponurego mieszkania teściów do sześciopokojowego, pięknego apartamentu tuż przy placu Trzech Krzyży" - wspominała w autobiograficznych "Wyznaniach gorszycielki". W tym czasie Krzywicka przeżywała - jak sama przyznaje - najlepszy okres w swoim życiu. Przede wszystkim kwitł jej romans z Tadeuszem Boyem-Żeleńskim. Poznali się, gdy przyszła do jego mieszkania, by przeprowadzić z nim wywiad. Była wówczas w ciąży z pierwszym synem Piotrem. Miała 28 lat, Boy - 52. Mąż Krzywickiej, Jerzy, wiedział o jej równoległym związku i akceptował go, dotrzymując słowa, które dał Irenie - jeszcze wówczas narzeczonej - tuż po zaręczynach, gdy wyznał jej, że zachorował na rzeżączkę. Miał wówczas obiecać, że jeśli mimo to wyjdzie za niego, nie będzie wtrącał się w jej sprawy ani zadręczał jej zazdrością. Podobny spokój względem tej zażyłości zachowywała żona Boya, Zofia Pareńska, słynna Zosia z "Wesela" Wyspiańskiego, uwieczniona przez malarza na płótnie "Macierzyństwo". Sama przez wiele lat pozostawała w równoległym związku z Witkacym. Niekonwencjonalne układy Cała Warszawa szeptała o tych niekonwencjonalnych układach. Dzięki romansowi Krzywicka weszła do kręgu warszawskiej bohemy. W obciętych na krótko włosach, zgodnie z awangardową wówczas modą, nowoczesnych strojach, była często widywana u boku pisarza na spacerach, w teatrze, restauracjach i kawiarniach, w zwłaszcza słynnej "Ziemiańskiej", miejscu spotkań Skamandrytów, gdzie pojawiła się po raz pierwszy już jako towarzyszka Boya. Widywali się codziennie, mieli do siebie blisko, tylko przejść Nowym Światem - z początkiem lat 30. Żeleńscy przeprowadzili się do pięciopokojowego apartamentu na Krakowskim Przedmieściu 59. Jednak kochankowie zachowywali jedną zasadę - w obecności innych zawsze zwracali się do siebie per "pan" i "pani". Boy znał całą intelektualną Warszawę tamtych lat, więc sławni goście zaczęli też niebawem bywać w mieszkaniu Krzywickich przy placu Trzech Krzyży. Tylko do kina Krzywicka chodziła sama, po dwóch nieudanych próbach zachęcenia kochanka do współuczestnictwa w tej rozrywce, której Boy nie rozumiał zupełnie. Przymuszony do obejrzenia "Maroko" z Marleną Dietrich, narzekał: "Wciąż trzeba trzymać oczy otwarte, jeżeli się je zamknie na chwilę, gubi się wątek. Nie wolno się ani na chwilę zamyślić". Łączyła ich za to pasja do upowszechnienia edukacji seksualnej i kontroli urodzeń. Wspólnie doprowadzili do uruchomienia w Warszawie kliniki, nazywanej Poradnią Świadomego Macierzyństwa, w której udzielano kobietom bezpłatnych porad, co ściągnęło na oboje nagonkę zarówno Kościoła, jak i środowisk prawicowych. Notabene, Towarzystwo Świadomego Macierzyństwa, będące kontynuatorem zakładanych przez Krzywicką i Boya Poradni Świadomego Macierzyństwa, lecz powołane już po wojnie, także działało przy Placu Trzech Krzyży - pod numerem 16. Odwiedzały je tłumy kobiet poszukujących porad w kwestii antykoncepcji lub chcących przerwać ciążę (w PRL-u dopuszczano aborcję "ze względów społecznych"). Dziennie na adres Towarzystwa przychodziło 1000 listów. Handel w cieniu Zagłady Inną historię, tym razem z czasów wojny, związaną z Placem Trzech Krzyży, która wydaje się wręcz nieprawdopodobna, a jednak miała miejsce, opisał Józef Ziemian w książce "Papierosiarze z placu Trzech Krzyży". Jesienią 1943 roku jej autor przyuważył któregoś dnia dwójkę chłopców sprzedających przy placu papierosy. Wyglądali na Żydów. Ziemian, który był członkiem żydowskiego podziemia, był zszokowany, widząc te dzieci w takim otoczeniu - w dzielnicy, która podczas wojny została zasiedlona głównie przez niemieckich oficerów i urzędników aparatu państwowego Trzeciej Rzeszy. W dodatku kilka miesięcy po tym, jak po upadku powstania w getcie Warszawa została uznana przez nazistów za miasto "wolne od Żydów". Dzieciaków, w wieku 8-16 lat, było kilkanaście. Jeden z nich, Perec Hochman, który zmarł w marcu 2013 roku, został uwięziony wraz z najbliższą rodziną za murami getta. Gdy sytuacja w dzielnicy zamkniętej pogorszyła się, we współpracy ze swoim młodszym bratem Zenkiem, który stał na czatach, prześlizgiwał się przez mur, by szmuglować jedzenie i odzież, kupowaną na czarnym rynku. Mimo tej pomocy jego ojciec umarł z głodu, a matka została zabita latem 1942 roku. Jeden z braci, Icek, został złapany przez szmalcowników i sprzedany Niemcom. Jego informatorzy dostali w zamian dwa kilogramy cukru i litr wódki. Perec i Zanek uciekli z getta w 1942 roku i pod fałszywą tożsamością, wraz z innymi, zaczęli sprzedawać papierosy i gazety na tętniącym życiem Placu Trzech Krzyży, tuż pod nosem gestapowców. To zajęcie, jak wspominał później Hochman w rozmowie z dziennikiem "Haaretz", dawało im możliwość zarobku oraz alibi, bo "kiedy sprzedajesz papierosy, nie ukrywasz się już, a najgorsza rzecz jaka może ci się przytrafić, to konfiskata towaru przez policjanta".W dzień więc handlowali z przechodniami, głównie Niemcami i Węgrami, nocami kryli się na klatkach schodowych okolicznych domów. Hofman chodził w niedzielę do kościoła, by jeszcze bardziej zaakcentować swoją rzekomą polskość. Mimo tych środków ostrożności jednak troje jego przyjaciół zostało zdemaskowanych i zginęli, zastrzeleni przez esesmanów. Józef Ziemian, zaadoptował dzieci, zaopatrywał je w kennkarty potwierdzające polskie obywatelstwo i radził im, by przeniosły się na Pragę, gdzie stacjonowała Armia Czerwona. Hochman i jego brat zostali jednak na lewym brzegu Wisły i pomagali podczas Powstania Warszawskiego, zbierając kule, które mogły się jeszcze przydać w walce. "Za każdym razem, gdy potrzebowali kogoś do skomplikowanej misji, zgłaszałem się" - mówił Perec w świadectwie nagranym przez Instytut Yad Vashem. "Wszystko, czego chciałem, to mścić się na Niemcach. Po tym, co się wydarzyło, część mnie była już w pewnym sensie martwa, więc nie bałem się śmierci". Po upadku powstania obaj chłopcy trafili do stalagu w Milburgu, gdzie doczekali wyzwolenia przez Czerwony Krzyż. Stamtąd wyjechali do Izraela. Część z nich nadal utrzymywała ze sobą kontakt, spotykając się przy różnych okazjach. Także Józef Ziemian wyemigrował do Izraela, gdzie nakładem Yad Vashem w 1962 roku wydał swoją książkę. Dziewięć lat później zmarł. Opisane przez niego historie dzieci stały się powszechnie znane - rodzice czytali je kolejnym generacjom Izraelczyków. Książka zdobyła też nagrodę Kongresu Stanów Zjednoczonych. Dekadę temu jeden z chłopców, Józef Shapira, przedstawiony w książce pod pseudonimem "Rino", wydał autobiografię. Wspomina w niej m.in. jak przez pomyłkę ukrył się w domu, gdzie mieszkali niemieccy żołnierze, oraz jak wykrył złodzieja, zyskując sobie wdzięczność właściciela domu, lecz niepotrzebnie ściągnął na siebie i współtowarzyszy uwagę innych lokatorów - w efekcie musieli szukać nowego schronienia. Opisując tamte dni, nie używa wielkich słów jak "odwaga" czy "bohaterstwo", raczej pisze o brawurze i dużej dawce szczęścia.B. C.