- Do ogólnopolskiego strajku nauczycieli przystąpili wszyscy, którzy wyrazili taką chęć - wyjaśnia w rozmowie z Interią rzecznik Związku Nauczycielstwa Polskiego Magdalena Kaszulanis. Chętni musieli przejść przez procedurę wchodzenia w spór zbiorowy, zakończoną referendum strajkowym, w którym pracownicy deklarowali swoje poparcie dla strajku lub jego brak. W Sosnowcu w takim referendum wzięło udział 3167 pracowników (prawie 78 proc.). Za strajkiem opowiedziało się 2564 pracowników oświaty - co stanowi 78,2 proc. Choć Związek nie wymienia sosnowieckich szkół, w których odbyło się głosowanie, miasto jest wyjątkiem. W pozostałych przypadkach ZNP nie informuje szczegółowo o wynikach referendum w poszczególnych regionach. Aż do 31 marca nie będzie oficjalnej informacji, które szkoły obejmie strajk - i jaki procent pracujących w nich nauczycieli odmówi wykonywania obowiązków. "Próbowano nas zastraszyć" - To będzie element zaskoczenia - mówi Kaszulanis. Jak wyjaśnia, ZNP nie podaje liczb i adresów konkretnych placówek ze względu na działania kuratorów oświaty i oświatowej Solidarności, utrudniające akcję strajkową. - W kilkunastu województwach wysyłano pisma do dyrektorów szkół, w których to kuratorzy informowali, że nasza akcja jest niezgodna z prawem - co oczywiście jest kłamstwem. Działaniami kuratorów zajmowała się m.in. sejmowa komisja. Traktujemy je jako próbę zastraszenie środowiska - przyznaje. - Nieudaną, nie boimy się - dodaje i zapewnia, że poparcie nauczycieli jest spore, choć bardzo zróżnicowane. - Były regiony, gdzie strajk cieszył się bardzo dużym poparciem pracowników, jak np. Pomorze, Śląsk, Podkarpacie czy woj. łódzkie - wylicza moja rozmówczyni. Na pytanie, czy 31 marca liczba strajkujących - w skali kraju - będzie znacząca, odpowiada, że tak. Co wydarzy się 31 marca? Wszyscy pracownicy oświaty, którzy zdecydowali się przystąpić do strajku, mają dwa wyjścia: 31 marca wcale nie pojawią się w szkole, albo do pracy przyjdą, ale nie będą wykonywać swoich obowiązków. Sytuacja może wyglądać więc tak, że w danej szkole pracy nie podejmie np. 60 proc. nauczycieli, natomiast reszta ma wykonywać swoje obowiązki. Co jeżeli wszyscy nauczyciele w danej placówce rozpoczną strajk? - Jeśli dziecko przyjdzie do szkoły, dyrektor ma obowiązek zapewnić temu dziecku opiekę - informuje ZNP. Dlaczego na dzień protestu wybrano 31 marca? Do tego terminu samorządowcy muszą - zgodnie z ustawą reformująca polski system edukacji - przygotować nową siatkę szkół. Jak twierdzi rzeczniczka ZNP, jest to jeden z powodów. Drugi to odbywające do tego czasu w MEN rozmowy na temat nowego wynagradzania nauczycieli, które Kaszulanis określa jako "bardzo niekorzystne, likwidującego wiele dodatków". A to m.in. o wynagrodzenia chodzi. Już styczniu i lutym oddziały ZNP występowały do pracodawców (dyrektora szkoły lub placówki oświatowej) z takimi samymi żądaniami w całym kraju, uprzedzając, że ich niespełnienie spowoduje ogłoszenie strajku po 28 lutego. Dlaczego strajk? ZNP domaga się podniesienia zasadniczego wynagrodzenia minimum 10 proc., ponieważ od 2012 r. nie było podwyżek w oświacie. Związkowcy domagają się również deklaracji, że do 2022 r. w szkole nie będzie zwolnień, oraz że do tego czasu nie zmienią się nauczycielom - na niekorzyść - warunki pracy. - W tym okresie w wyniku reformy będą zwolnienia nauczycieli i będą zmieniane warunki ich pracy, czyli jeśli ktoś pracuje w pełnym wymiarze czasu pracy, to niestety może czekać go zmniejszenie etatu - wyjaśnia Kaszulanis. Zapewnienia minister, że zwolnień w wyniku reformy nie będzie, w żaden sposób nie przemawiają do Związkowców. - Zwolnienia nie zależą od pani minister tylko od samorządowców, a oni liczą i te wyliczenia nie są optymistyczne np. w Gdańsku przewidziano 392 etaty do likwidacji. Zapewnienia minister to zaklinanie rzeczywistości - wskazuje rzecznik. To nie pierwszy raz w historii polskiej oświaty po 1989 roku, kiedy ZNP organizuje strajk. Po tę formę sięgnięto ostatnio w latach 2007 (przeprowadzając dwugodzinny strajk ostrzegawczy) oraz 2008 - wówczas obył się strajk całodniowy. - Jego efektem były negocjacje, w wyniku których pensje nauczycieli wzrosły na przestrzeni kilku lat od 30 do 40 proc. - przypomina Magdalena Kaszulanis. - Wyjątkową sytuacją w tym roku jest poparcie rodziców, którzy wspierają nauczycieli i co więcej sami organizują strajk, już w najbliższy piątek. Do tej pory nigdy nie mieliśmy takiego wsparcia - wskazuje. 10 marca rodzice krytycznie nastawieni do reformy nie poślą swoich dzieci na lekcje. "Polityka wdarła się do szkół, a rządzący politycy nawet nie ukrywają, że kierują się interesem partyjnym, a nie dobrem dzieci. Trzeba ich ze szkół wyrzucić. Skoro nikt inny nie chce lub nie potrafi, my, rodzice, musimy wziąć sprawy w swoje ręce" - apelują. "Wspólnie wygasimy tę deformę!" - zapowiadają i zapewniają, że jednodniowa nieobecność dziecka usprawiedliwiona przez rodzica jest całkowicie legalna. Nauczyciele z kolei zapowiadają, że jeśli marcowy strajk nie przyniesie efektów, zorganizują kolejne.