Moda na polski design trwa już od kilku lat. Wiąże się z ogólnoświatową popularnością stylu retro oraz nostalgią za czasami dzieciństwa, którą przejawia pokolenie dorastające w latach 70. i 80., dziś już dorosłe i posiadające własne rodziny. Meble, domowe gadżety, tekstylia, ceramika z tamtych lat nie budzą już siermiężnych skojarzeń, osiągają niekiedy zawrotne ceny na aukcjach internetowych. Polskim designem z tamtych lat handlują wyspecjalizowane portale, jak np. ten założony przez graficzkę i projektantkę stron internetowych Emilię Obrzut, która prowadzi również na Facebooku profil Wysoki Połysk i strony Wystawka, na których każdy może pochwalić się zdjęciem swoich zbiorów upolowanych na pchlim targu, znalezionym na własnym strychu, w babcinej piwnicy czy nawet koło śmietnika. Tym, którzy dopiero chcieliby nauczyć się rozpoznawać wartościowe okazy, przychodzą z pomocą książki - jak poradnik "Zacznij kochać dizajn" Beaty Bochińskiej, byłej szefowej Instytutu Wzornictwa Przemysłowego, kolekcjonerki i propagatorki polskiego designu, czy zbiory rozmów -"Ten łokieć źle się zgina. Rozmowy o ilustracji" Sebastiana Frąckiewicza, "Nie ma się co obrażać. Nowa polska ilustracja" Patryka Mogielnickiego, przepytującego innych młodych ilustratorów i ilustratorki, oraz "Dom polski. Meblościanka z pikasami" Małgorzaty Czyńskiej - zbiór rozmów z Polakami zajmującymi się designem i projektowaniem wnętrz o wyglądzie naszych domów i ich zawartości. Organizatorzy odbywających się cyklicznie Targów Rzeczy Ładnych podkreślają, że chcą zmienić podejście do określenia "design", które kojarzy się z czymś elitarnym i drogim. Tymczasem polski design - zarówno ten współczesny, projektowany często przez twórców urodzonych już w demokratycznej Polsce, jak i wcześniejszy, pochodzący z czasów PRL-u, coraz bardziej doceniany i poszukiwany, to przede wszystkim drobne przedmioty życia codziennego, których właściciele często byliby zdumieni słysząc, że przedstawiają szczególną wartość. Jak mówi Marcin Wicha, grafik i autor książki "Jak przestałem kochać design", po koszmarze drugiej wojnie światowej działały kojąco, zapełniając lukę po zniszczonych dobrach, zdawały się obiecywać, że nic strasznego już się nie wydarzy. Odbudowywany przemysł miał wówczas produkować rzeczy funkcjonalne, ale przede wszystkim estetyczne, "ładne". Solidne albo wręcz przeciwnie - bardzo lekkie, obiecujące, że świat będzie teraz racjonalny, jasny, pozbawiony zła. Nic zatem nie stoi na przeszkodzie, aby popijać kawę ze zdobionych ręcznie filiżanek o pięknych kształtach, wytwarzanych z prawdziwej porcelany w zakładach "Wawel" w Wałbrzychu lub "Ćmielów". Wiele projektów nie odwoływało się wówczas do kryterium "polskości", ich autorzy szukali wzoru ponadczasowego, uniwersalnego, próbując choćby wypracować idealną formę fotela, który trafi do masowej produkcji i na eksport. Przykłady znakomitej sztuki użytkowej, zaprojektowane przez rodzimych artystów, pochodzą najczęściej jeszcze z lat pięćdziesiątych, sześćdziesiątych oraz siedemdziesiątych ubiegłego wieku. To wówczas, paradoksalnie, niedostępność mebli i innych przedmiotów zachodniej produkcji sprawiała, że na masową skalę w Polsce rozchodziły się małe arcydzieła. W ten sposób system, który zniszczył tyle dziedzin wytwórstwa, kojarzący się raczej z bylejakością i niedoborami, nieświadomie wsparł sztukę użytkową na wielką skalę. Wskutek powojennych zmian granic w Europie Środkowo-Wschodniej Polska zyskała fabryki mebli, porcelany i szkła na zachodzie, z całymi liniami technologicznymi, często zatrudniające wybitnych technologów, którzy pomagali wznowić produkcję. Wielu z nich znajdowało dla siebie miejsce w Polskim Instytucie Wzornictwa Przemysłowego, który jednocześnie zatrudniał chętnie wielu przedwojennych artystów o znanych również poza granicami nazwiskach, jak Lubomir Tomaszewski, Ewa Zielińska czy Andrzej Wróblewski, a także młodych absolwentów wydziałów wzornictwa przemysłowego na uczelniach plastycznych. Wspierani przez polskich konstruktorów i inżynierów, nie bali się eksperymentów. Specyfiką tamtego systemu, który wpłynął na wysoką jakość polskiego wzornictwa lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, była - paradoksalnie - centralizacja. Wszystkie wzory przechodziły estetyczną weryfikację. Własną komisję artystyczną miały również wydawnictwa. Polski design nie narodził się rzecz jasna w okresie PRL. Ma znacznie dłuższą tradycję, z której czerpał i wówczas. Ścierały się w nim dwie tendencje - dążenie do nowoczesności i uniwersalności, pokazania, że niczym nie ustępuje światowym dokonaniom, oraz pragnienie, by wytwarzane przedmioty, nawet te najmniejsze i najprostsze, były ściśle związane z polską tożsamością. Obie wypływały z tego samego źródła - ambicji państwa, które chciało zaznaczyć swoją tożsamość względem świata, odróżnić się od dominujących sąsiadów. Częściej wygrywało drugie podejście, już z początkiem XX wieku uosabiane przez style zakopiański i dworkowy, będące manifestacją polskości skierowaną przeciw zaborcom, oraz odwołania do patriotycznych aspiracji polskiej szlachty, biorącej udział w powstaniach. W dwudziestoleciu międzywojennym, gdy Polska odzyskała polityczną autonomię, polscy projektanci chętnie pokazywali siłę narodowego przemysłu - najlepszym przykładem może być projekt willi producenta samolotów autorstwa Barbary Brukalskiej, eksponowany na wystawie światowej w Paryżu w 1973 roku. Również Instytut Wzornictwa Przemysłowego, założony w 1950 roku przez absolwentkę Akademii Sztuk Pięknych Wandę Telakowską, wpisywał się w ten nurt. Program Instytutu, najważniejszej instytucji w historii współczesnego polskiego designu i jednej z pierwszych tego typu na świecie, zakładał, że źródła wszelkiej sztuki tkwią w twórczości ludowej, więc należy do niej dotrzeć i przystosować do współczesnych potrzeb. IWP kierował na prowincję grupy polskich artystów, projektantów i etnografów, aby szukali wzorów, motywów i technik, które można byłoby przenieść do produkcji przemysłowej. Być może właśnie dwie przeplatające się ze sobą tendencje w polskim wzornictwie - kurs na nowoczesność oraz odwołania do tradycji ludowej sprawiają, że projekty naszych twórców wyróżniają się specyficzną ironią, aluzyjnością i poczuciem humoru. Widać to zarówno w ambitnych projektach w rodzaju plakatów filmowych i teatralnych, jak i okładkach książek Wydawnictw Rolnych i Leśnych z lat 70. Polska grafika użytkowa jest też mocno malarska, bardziej artystyczna niż inżynierska z ducha, a co z tego wynika, silniej związana ze sferą kultury i sztuki niż codziennym życiem. Modernistyczny, awangardowy nurt zakładający, że projektowanie jest narzędziem do porządkowania świata, pozostał raczej na marginesie, nie przebijając się do powszechnej świadomości. Do dziś dobre projekty łatwiej znaleźć w muzeach, galeriach czy teatrach niż w przestrzeni publicznej nie kojarzonej z kulturą - na polskich dworcach, lotniskach czy ulicach miast. Ludowość - korzenie trendu, który powraca. Kolorowe makatki hitem na London Design Festival - wystawa "Textura. A Polish Touch". Kilimy łódzkiego studia Tartaruga. Beata Chomątowska