Przy okazji forum gospodarczego dla zagranicznych inwestorów zorganizowanego w pałacu prezydenckim szef państwa oświadczył: "Ci, których uważamy za naszych przyjaciół, biorą stronę puczystów i terrorystów". Oznajmił, że "zamach stanu nie był wyłącznie wydarzeniem planowanym wewnątrz kraju", a jego uczestnicy działali według scenariusza, który powstał za granicą. Erdogan od początku oskarżał mieszkającego w USA islamskiego kaznodzieję Fethullaha Gulena o to, że był inspiratorem przewrotu; według Ankary jest on odpowiedzialny za tworzenie równoległych struktur w państwie. Gulen zdecydowanie zaprzecza. Turcja zwróciła się do USA o ekstradycję kaznodziei, ale władze w Waszyngtonie poprosiły o dowody na jego udział w spisku oraz podkreśliły, że proces ekstradycji musi toczyć się ustalonym trybem. Erdogan pytał także, jak to możliwe, że mimo strategicznego partnerstwa USA "w dalszym ciągu ukrywają i chronią" kogoś, kogo wydania Turcja zażądała. Prezydent Turcji wymienił też w czasie wystąpienia Niemcy, które skrytykował za decyzję tamtejszych władz zakazującą mu zwrócenia się za pomocą łącza wideo do uczestników niedzielnej demonstracji w Kolonii. Podkreślił, że żaden z zagranicznych przywódców nie odwiedził Turcji po próbie puczu z 15 lipca, podczas gdy Francja i Belgia otrzymywały gesty solidarności po zamachach w tych krajach. Odrzucił zarazem formułowaną przez europejskie kraje krytykę działań władz tureckich podjętych w następstwie puczu. Oświadczył, że "stan wyjątkowy respektuje europejskie procedury" i powołał się na przykład Francji, w której stan wyjątkowy obowiązuje od zamachów z 13 listopada 2015 roku. Turecki prezydent zapowiedział także przebudowę służb wywiadowczych, ponieważ, jak wskazał, były one pod kontrolą Gulena.