Koronakryzys sprawił, że przywódcy wszystkich krajów UE - przystając na wspólny pomysł Paryża i Berlina - zgodzili się w zeszłym roku, by zwykły siedmioletni budżet UE na okres 2021-27, który ustalono na 1074 mld euro (w negocjacyjnych cenach z 2018 r.), powiększyć o Fundusz Odbudowy wart 750 mld euro (z czego 360 mld euro to tanie kredyty, a reszta to dotacje). Zamysłem Funduszu Odbudowy było doraźne zwiększenie wspólnej unijnej kasy bez rychłych dodatkowych obciążeń dla jej płatników. Dlatego pieniądze dla Funduszu Odbudowy pochodzą z pożyczek zaciągniętych na rynkach finansowych, które Unia będzie spłacać aż do 2058 r. Teraz Bruksela dąży, by spłaty Funduszu Obudowy dokonywały się dzięki nowym źródłom budżetu UE, czyli bez zwiększania tradycyjnych składek od krajów członkowskich. Dodatkowe dochody mają również zasilić nowy Klimatyczny Fundusz Społeczny planowany na 72,2 mld euro w latach 2026-32, z czego - wedle bardzo wstępnych polskich wyliczeń - około 17 proc. mogłoby trafić do Polski. - Proponujemy trzy nowe źródła dochodów budżetu UE, czyli z handlu emisjami CO2, z węglowej opłaty granicznej oraz z opłat od wielkich firm międzynarodowych. To wiąże się z transformacją zieloną i cyfrową, czyli priorytetami UE - powiedział dziś Johannes Hahn, komisarz UE ds. budżetu. Dodatkowe dochody Brukseli System dodatkowych dochodów Brukseli powinien zostać wprowadzony w 2023 r., a gdy już na dobre się rozkręci w okresie 2026-30, powinien przynosić unijnej kasie dodatkowe 17 mld euro rocznie. Największa porcja, bo 12 mld euro rocznie, miałaby pochodzić z unijnego systemu handlu zezwoleniami na emisje CO2 (ETS), których teraz potrzebuje energetyka, przemysł, transport lotniczy. Ale Komisja Europejska, w związku z przyspieszaniem redukcji emisji w Unii, chce system ETS rozszerzać na inne branże (w tym transport drogowy), a związane z tym zwiększenie dochodów miałoby pozwolić przejmowanie 25 proc. z nich przez budżet UE. Teraz większość dochodów ze sprzedawania uprawnień ETS na aukcjach jest przekazywana do budżetów krajowych. Około jednego miliarda rocznie powinno trafiać do budżetu UE jako 75 proc. pieniędzy ściąganych w ramach nowej granicznej opłaty węglowej (CBAM). Resztę przejmowałyby budżety krajowe. Szczegóły CBAM są negocjowane w Brukseli już od paru miesięcy, a celem jest zniwelowanie przewagi konkurencyjnej importu do Unii z krajów, gdzie przemysł nie jest podporządkowany kosztownym wymogom polityki klimatycznej zgodnej z porozumieniem paryskim. Podczas gdy na przykład producenci stali w Unii muszą wykosztowywać się na certyfikaty ETS, to w przypadku importu stali z krajów lekceważących kryzys klimatyczny, byłoby to rekompensowane w Unii za pomocą granicznej opłaty węglowej. Kolejne do 4 mld euro rocznie dla budżetu UE miałoby pochodzić z nowego opodatkowania korporacji międzynarodowych w ramach reform uzgodnionych w tym roku przez grupę G20 i OECD. Kraje Unii, w tym Polska, przystąpiły do tych porozumień. I pomimo pieniędzy przekazywanych Brukseli, zdecydowana większość z tych nowych wpływów miałaby trafiać do budżetów krajów UE, gdzie działają poszczególne korporacje. Propozycje Komisji zostały dobrze przyjęte w Parlamencie Europejskim (z krytyką za opóźnienie), ale zmiana systemu źródeł budżetu UE będzie wymagać jednomyślnej zgody 27 krajów Unii. Należy spodziewać się targów, jaką część nowych opłat oddawać Brukseli. Ponadto wyposażanie Brukseli we własne, nowe dochody zwykle budzi opory u przeciwników zacieśniania integracji, bo - jak ostrzegają - oznacza większe uniezależnianie się instytucji UE od woli poszczególnych rządów. A możliwość weta przy tej reformie budżetowej może być wykorzystywana do sporów z Brukselą na inne tematy, w tym praworządnościowe. Skąd teraz pieniądze dla UE Obecnie tylko 10-15 proc. budżetu UE pochodzi z dochodów własnych Unii w ścisłym sensie, czyli głównie z ceł ściąganych na wspólnej granicy celnej - np. przez Holendrów, którzy odprowadzają do Brukseli cła pobierane w największym unijnym porcie w Rotterdamie. Drugie źródło dochodów to wpłaty krajów UE ustalane - ujmując to w uproszczeniu - na podstawie wielkości ściąganego przez nie podatku VAT. Im większa gospodarka kraju Unii, tym większa podstawa naliczania VAT, czyli i większa wpłata do budżetu Unii. To VAT-owskie źródło odpowiada za 10-15 proc. wpływów budżetu UE. Trzecim oraz największym źródłem dochodów Brukseli są składki wpłacane przez 27 rządów wyliczane na podstawie wielkości ich gospodarek (stosuje się kryterium dochodu narodowego brutto zbliżonego wartością do PKB). To składkowe źródło uzupełnia księgową lukę w budżecie UE, która pozostaje po zsumowaniu pozostałych dochodów, i dlatego w rezultacie odpowiada obecnie aż za około 70 proc. wpływów do wspólnej kasy UE. TSUE też zasila budżet Ponadto Bruksela ma pewne dodatkowe dochody m.in. z podatków pracowników instytucji UE oraz z kar nakładanych przez Komisję Europejską na firmy za łamanie przepisów antymonopolowych, a także ściąganych w wyniku decyzji TSUE. W wyniku sporów o Izbę Dyscyplinarną oraz o kopalnię Turów obecnie należności Polski wobec budżetu UE rosną o 1,5 mln euro każdego kolejnego dnia, aż do podporządkowania się decyzjom TSUE. Dużą nowością budżetowej siedmiolatki 2021-27 jest proekologiczna opłata od krajów UE ustalana na podstawie ilości tworzyw sztucznych z opakowań, które nie zostały w tych krajach poddane recyklingowi (w uproszczeniu to będzie 0,8 euro za kilogram). Ta opłata ma odpowiadać za mniej więcej 4 proc. dochodów do unijnego budżetu 2021-27. Wielkość wkładów krajowych (składki powiązanej z PKB oraz z VAT-em) do budżetu UE zależy zatem od wielkości ich gospodarek, co oznacza, że największe sumy płyną do Brukseli z Berlina. Wedle szacunków Komisji Europejskiej średni roczny wkład Niemiec w siedmiolatce 2021-27 będzie wynosić około 32,8 mld euro (w cenach z 2018 r.). A średni roczny wkład Polski to około 5,7 mld euro. Tomasz Bielecki/Redakcja Polska Deutsche Welle