Dziennik zaznacza, że PiS od miesięcy straszył wyborami. Co przesądziło, że koalicja posypała się w ten weekend? Polityk PiS: - Od dawna powtarzaliśmy, że jak nie będziemy mieli większości, to pójdziemy na wybory. Ostatnią szansą był Giertych. W sobotę premier spytał go, czy pomoże budować większość bez Leppera. Giertych odmówił. Gdy premier spytał, czy nie przeszkadza mu udział Leppera w seksaferze, Giertych żartem zbagatelizował pytanie. Powiedział natomiast, że za wyciszenie seksafery Lepper oferuje wsparcie dla rządu, na co premier nie mógł się zgodzić. Wtedy padła zapowiedź dymisji. Wiceszef PiS Adam Lipiński tłumaczy: - W tej koalicji od pewnego czasu działały dwa mechanizmy destrukcji: lęk Andrzeja Leppera przed śledztwami i lęk Romana Giertycha przed progiem wyborczym. To się musiało skończyć paraliżem. Samoobrona była zajęta wyłącznie obroną Leppera, a LPR - szukaniem okazji, by zaistnieć. Od polityków spoza PiS można usłyszeć inne powody: dzięki wyborom PiS nie straci kilkudziesięciu milionów złotych subwencji budżetowych wskutek odrzucenia sprawozdania finansowego partii przez PKW i odsuwa to powołanie komisji śledczej ds. akcji CBA. Na jeszcze inny powód wskazuje jeden z byłych posłów PiS: - W PiS jest przekonanie, że bez nich nie da się rządzić, że stali się trwałym elementem układu rządowego. Politycy PiS mówią Platformie: "Pogódźcie się z tym, mamy prezydenta, CBA, NIK, popiera nas sporo ponad 20 proc. wyborców".