wraz z rodziną spędza urlop. W ustronnym, cichym lokalu wysłuchali jego wielogodzinnej spowiedzi. Na początku spotkania w niczym nie przypominał pewnego siebie ministra ujawniającego na konferencjach prasowych wyniki prokuratorskich śledztw. Był blady, wyraźnie przybity i zdenerwowany informacjami o przeszukaniu jego mieszkania, o zatrzymaniach i rewizjach w domach współpracowników. W trakcie długiej nocnej rozmowy z dziennikarzami "Newsweeka" odzyskał jednak równowagę. Zaprocentowało dwudziestoletnie doświadczenie prokuratorskie: chłodno analizował zdarzenia, ważył słowa, starannie unikał opinii i ocen charakterów ludzi, którzy - jak mówi - go skrzywdzili. Twierdzi, że mówi prawdę. Że są świadkowie i dokumenty. I że przedstawi je komisji śledczej. Bo komisja - w co wierzy - w końcu powstanie. Dziennikarzom "Newsweeka" opowiedział o tym, co od wielu miesięcy działo się w resorcie sprawiedliwości, a także na naradach z udziałem premiera, ministra i szefów służb specjalnych - o ręcznym sterowaniu postępowaniami prokuratorskimi i o tym, jak politycy obozu rządzącego zbierali na siebie haki. Zapytany na wstępie rozmowy czy się boi J. Kaczmarek odpowiedział, że tak. Na pytanie kogo się boi b. minister powiedział, że stał się ofiarą bezprecedensowego ataku ze strony ministra Zbigniewa Ziobry i całego aparatu represji, nad którym przejął kontrolę. - Nie wiem, czy nie zostanę zatrzymany, kiedy będę próbował wrócić z urlopu do kraju - zaznaczył. - Rzeczywiście, od kilku tygodni, a może nawet miesięcy dochodziły do mnie informacje, że jestem inwigilowany. Wedle tych danych w grudniu zeszłego roku oraz kilka razy w tym roku ABW kontrolowała moje billingi. Podobna sytuacja miała spotkać komendanta głównego policji Konrada Kornatowskiego. Nie przywiązywałem wagi do tych doniesień - stwierdził Kaczmarek w wywiadzie dla "Newsweeka". Zapytany dlaczego był inwigilowany b. minister podkreślił: "Nie umiem tego wytłumaczyć, ale dziś jestem pewien, że tak rzeczywiście było. Inwigilowano nie tylko mnie, ale i moją rodzinę. Przykład - kontrolowano pocztę elektroniczną mojego syna". - Podam kolejny przykład: przed moim domem w Trójmieście w ramach ochrony częściej pojawiały się patrole policji. Pewnego dnia policjanci zauważyli, że wzdłuż ulicy jeździ cały czas ten sam samochód. Postanowili wylegitymować pasażerów. Osoby te były wyjątkowo aroganckie. Wykrzykiwały, że są na urlopie i mają prawo robić to, na co mają ochotę. Funkcjonariusze poważnie traktowali swoją pracę, więc chcieli ich zabrać do komendy. Co się okazało? Ludzie kręcący się przed moim domem wylegitymowali się dokumentami CBA! Powiedzieli, że wypełniali swoje zadania. Ponieważ na co dzień w naszym domu przebywa tylko żona, zapewne to ją inwigilowano - powiedział m.in. J. Kaczmarek w obszernym wywiadzie dla "Newsweeka".