Papież Franciszek wyjaśnia - poprzez wspomnienia młodości i poruszające historie ze swojego doświadczenia duszpasterskiego - powody ogłoszenia Nadzwyczajnego Roku Świętego Miłosierdzia, którego tak pragnął. Nie ignorując kwestii etycznych i teologicznych, przypomina, że Kościół nie może przed nikim zamykać drzwi. Publikujemy fragment pierwszej książki papieża. * * * W bulli zapowiadającej Rok Święty Miłosierdzia napisał Ojciec Święty: "Gdyby Bóg ograniczył się do sprawiedliwości, przestałby być Bogiem i byłby jak wszyscy ludzie, którzy domagają się poszanowania prawa. Sama sprawiedliwość nie wystarcza, a doświadczenie uczy, że odwoływanie się tylko do niej niesie z sobą ryzyko jej zniszczenia" . Jaka jest relacja pomiędzy miłosierdziem a sprawiedliwością? W Księdze Mądrości (12, 18-19) czytamy: "Potęgą władasz, a sądzisz łagodnie i rządzisz nami z wielką oględnością (...) Nauczyłeś swój lud tym postępowaniem, że sprawiedliwy powinien miłować ludzi. I wlałeś synom swym wielką nadzieję, że po występkach dajesz nawrócenie". Miłosierdzie jest ważne, a wręcz niezbędne do tego, by w relacjach między ludźmi zaistniało braterstwo. Sama miara sprawiedliwości nie wystarczy. Poprzez miłosierdzie i przebaczenie Bóg wykracza poza sprawiedliwość, wypełnia ją i przekracza w zbawczym dziele, które pozwala doświadczyć miłości będącej fundamentem prawdziwej sprawiedliwości. Czy miłosierdzie ma również wymiar publiczny? Jaki może mieć oddźwięk w życiu społecznym? O tak, ma. Pomyślmy o Piemoncie końca dziewiętnastego wieku, o Domach Miłosierdzia, o świętych miłosierdzia, o Józefie Benedykcie Cottolengo, o księdzu Bosko... Cottolengo pracował z chorymi, ksiądz Józef Cafasso towarzyszył skazanym w drodze na szubienicę. Pomyślmy o tym, czym są dziś dzieła zapoczątkowane przez błogosławioną Matkę Teresę z Kalkuty. To coś, co sprzeciwia się wszelkim ludzkim obliczeniom: oddać życie, by pomagać starszym i chorym, pomagać najbiedniejszym z biednych, by mogli godnie umrzeć w czystym łóżku. To pochodzi od Boga. Chrześcijaństwo przyjęło spuściznę tradycji żydowskiej, naukę proroków o ochronie sierot, wdów i przybyszów. Miłosierdzie i przebaczenie są ważne również w relacjach społecznych i w relacjach między państwami. Święty Jan Paweł II w przesłaniu na Światowy Dzień Pokoju z roku 2002, zaraz po atakach terrorystycznych w Stanach Zjednoczonych, przyznał, że nie ma sprawiedliwości bez przebaczenia oraz że zdolność przebaczenia stoi u podstaw wszelkich zamierzeń społeczeństwa przyszłości, bardziej sprawiedliwego i solidarnego. Brak przebaczenia, powrót do zasady "oko za oko, ząb za ząb" grozi rozkręceniem niekończącej się spirali konfliktów. (...) Niemoralność w stopniu jeszcze większym niż grzech ma poważne skutki społeczne: wystarczy przejrzeć gazety... Niemoralność nie jest czynem, ale stanem, stanem osobowym i społecznym, w którym ktoś przyzwyczaja się żyć. Niemoralny jest tak zamknięty i spełniony w satysfakcji ze swojej samowystarczalności, że nie pozwala niczemu i nikomu podawać tego w wątpliwość. Zbudował dobre zdanie o sobie, opinię, która opiera się na zachowaniach podstępnych, oszukańczych: przeżywa życie pośród ścieżek oportunizmu, za cenę godności swej własnej i innych. Twarz niemoralnego mówi zawsze: "To nie moja wina!". Moja babcia nazywała to "twarzą świętoszka". Niemoralny to ten, który jest oburzony, że ktoś mu ukradł portfel, i narzeka na to, jak niebezpieczne są ulice, a później oszukuje państwo, unikając płacenia podatków, a może nawet zwalnia swoich pracowników co trzy miesiące, by uniknąć konieczności przyjęcia ich na umowę na czas nieokreślony, czy też korzysta z pracy na czarno. A później wręcz przechwala się jeszcze swoją chytrością wśród przyjaciół. To ten, kto może nawet chodzi na mszę w każdą niedzielę, ale nie ma żadnego problemu z wykorzystywaniem swojej pozycji władzy, oczekując łapówek. Niemoralność sprawia, że traci się poczucie wstydu, które strzeże prawdy, dobroci, piękna. Niemoralny często nie zdaje sobie sprawy ze swojego stanu, dokładnie tak jak ktoś, kto ma nieświeży oddech i nie czuje tego. Nie jest łatwo niemoralnemu wyjść z tej sytuacji dzięki własnym wyrzutom sumienia. Zwykle Pan zbawia taką osobę poprzez wielkie życiowe próby, sytuacje, których nie może ona uniknąć, a które przebijają budowaną powoli skorupkę, pozwalając w ten sposób wniknąć łasce Bożej. (...) Nie ma sytuacji, z których nie moglibyśmy wyjść; nie jesteśmy skazani na tonięcie w ruchomych piaskach, w których im więcej się ruszamy, tym głębiej się zapadamy. Jezus jest tutaj, z wyciągniętą dłonią, gotową przyciągnąć nas, wyciągnąć z błota, z grzechu, nawet z otchłani zła, w które wpadliśmy. Musimy tylko zdać sobie sprawę z naszego stanu, być szczerzy sami przed sobą, nie wylizywać swoich ran. Poprosić o łaskę uznania się za grzeszników odpowiedzialnych za dane zło. Im wyraźniej będziemy dostrzegać tę potrzebę, im bardziej będziemy się wstydzić i korzyć, tym szybciej zostaniemy zalani w Jego objęciach łaską. Jezus na nas czeka, wyprzedza nas, trzyma nas za rękę, jest wobec nas cierpliwy. Bóg jest wierny. Miłosierdzie będzie zawsze większe od każdego grzechu, nikt nie może postawić granic miłości Boga, który przebacza. Jeśli tylko na Niego popatrzymy, jeśli tylko podniesiemy wzrok, skupiony na naszym ego i na naszych ranach, i zostawimy choć wąski przesmyk dla działania Jego łaski, Jezus uczyni cuda, również z naszym grzechem, z tym, czym jesteśmy, z naszą nicością, naszą nędzą. Myślę o cudzie podczas wesela w Kanie, pierwszym cudzie Jezusa, który zostaje Mu dosłownie "wydarty" przez Jego Matkę. Jezus przemienia wodę w wino, w dobre, najlepsze wino. Czyni to, wykorzystując wodę ze stągwi, które służyły do rytualnego oczyszczenia, do zmywania własnych nieczystości duchowych. Pan nie sprawia, że wino wypływa znikąd, lecz wykorzystuje wodę z dzbanów, w których obmywano się z grzechów, wodę, która zawiera nieczystości. Dokonuje cudu, posługując się tym, co nam wydaje się nieczyste. Przemienia to, ukazując prawdziwość stwierdzenia Pawła Apostoła w Liście do Rzymian: "Gdzie jednak wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska" (5, 20). (...) Jak można uczyć o miłosierdziu dzieci? Przyzwyczajając je do opowieści z Ewangelii, do przypowieści. Rozmawiając z nimi i, przede wszystkim, pozwalając im odczuć miłosierdzie. Pomagając im zrozumieć, że w życiu można zbłądzić, ale ważne jest, by zawsze się podnosić. Mówiąc o rodzinie, powiedziałem, że jest ona najbliższym szpitalem: kiedy ktoś jest chory, tam się leczy, dopóki może. Rodzina jest pierwszą szkołą dla dzieci, jest niezbędnym punktem odniesienia dla młodych, najlepszym schronieniem dla starszych. Dodam, że rodzina jest również pierwszą szkołą miłosierdzia, ponieważ to tam jesteśmy kochani i tam uczymy się kochać, doświadczamy przebaczenia i uczymy się przebaczać. Myślę o wzroku matki, która ciężko pracuje, by przynieść do domu chleb uzależnionemu od narkotyków synowi. Kocha go, niezależnie od jego błędów. *** Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Znak.