Wiadomość ta zastała parę prezydencką w Budzie Ruskiej na Sejneńszczyźnie, gdzie Bronisław Komorowski odpoczywał po prawyborach prezydenckich w PO - czytamy w "Gazeciw Wyborczej". Anna i Bronisław Komorowscy jedli śniadanie, gdy o godz. 8.59 zadzwonił telefon. Radosław Sikorski przekazał informację, że doszło do katastrofy prezydenckiego samolotu. Włączyli radio, bo w swoim domu na wsi nie mają telewizora. Nie wiedzieli, kto dokładnie był na pokładzie samolotu. Wiedzieli jedynie o prezydenckiej parze, wicemarszałkach i przedstawicielach klubów parlamentarnych. W drugim telefonie minister spraw zagranicznych powiedział, że prawdopodobnie nikt nie przeżył. "Szykuj się, bo zaszła okoliczność przewidziana w konstytucji" - dodał. "Marszałek Sejmu tymczasowo, do czasu wyboru nowego prezydenta Rzeczypospolitej wykonuje obowiązki Prezydenta Rzeczypospolitej w razie jego śmierci" - ten zapis wydawał się Bronisławowi Komorowskiemu kompletną abstrakcją w momencie, gdy trzy lata wcześniej obejmował funkcję marszałka. Panował totalny chaos. Brakowało oficjalnego potwierdzenia śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ktoś musiał przejąć odpowiedzialność za państwo. Minister Duda wypowiedział się wówczas, że bez aktu zgonu prezydenta Bronisław Komorowski nie powinien przejmować jego obowiązków. "Pierwszą moją myślą po telefonie Radka Sikorskiego była konstatacja, że sytuacja opisana w konstytucji to nie żadna teoria, tylko absolutnie dramatyczna rzeczywistość. I dotarło do mnie, że jest źle, bardzo źle. I że w tragicznej dla Polski sytuacji muszę przejąć odpowiedzialność za państwo" - powiedział m.in. prezydent w wywiadzie dla gazety. Cała rozmowa w sobotnio-niedzielnym wydaniu "Gazety Wyborczej".