Według niego należy ustalić, czy odpowiedzialność karną za niestaranne wykonanie sekcji zwłok ponoszą prokuratorzy wojskowi lub inni funkcjonariusze publiczni. "Prokuratorzy wojskowi, którzy pojechali do Moskwy, nie brali udziału w oględzinach i sekcji zwłok. Tych czynności nie wykonano po sprowadzeniu ciał do Polski, choć powinni to zrobić. Jednym z podstawowych obowiązków, kiedy prowadzi się śledztwo, jest bezpośredni dostęp do dowodów" - powiedział mecenas Hambura. Jego zdaniem przeprowadzenie sekcji zwłok w Polsce mogłoby pomóc w ustaleniu przyczyny katastrofy pod Smoleńskiem. "Po takiej tragedii, w tak zwanej demokracji zachodniej nie ostałby się żaden rząd, tak jak się ostał rząd <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-donald-tusk,gsbi,2" title="Donalda Tuska" target="_blank">Donalda Tuska</a>. Pod presją społeczeństwa każdy rząd musiałby się podać do dymisji. Dlatego na nich spoczywa teraz polityczna odpowiedzialność" - zaznaczył Hambura. Jak podkreślił, o tym, że "nie najlepiej dzieje się, można było stwierdzić już na początku prowadzonego śledztwa". "Kulminacyjnym punktem było przeprowadzenie ekshumacji i sekcji zwłok we wrześniu 2012 r., kiedy to stwierdzono, że w Gdańsku nie było pogrzebane ciało Anny Walentynowicz. Do tej pory rodzina nie jest tego też pewna, gdyż prokuratura wojskowa nie przychyliła się wtedy do badań genetycznych za granicą, o które wnioskowała rodzina" - powiedział Hambura. "Podczas przeprowadzania 5 lat temu sekcji zwłok zabezpieczono obok szczątków rękaw marynarki i gumową rękawiczkę. To pokazuje, w jaki sposób Rosjanie traktowali ciała. W toku tej sekcji zwłok zabezpieczono także cztery twarde elementy i jeden nit z poszycia samolotu" - powiedział Hambura. "Kolejne ekshumacje i sekcje zwłok ofiar katastrofy pod Smoleńskiem są jak najbardziej wskazane, gdyż wiele wskazuje na to, że dowody w sprawie są pochowane także w polskiej ziemi" - podkreślił.