- Wysoka liczba zgonów na COVID-19 to nadal skutek zakażeń na przełomie grudnia i stycznia - mówi dr Michał Sutkowski, prezes Warszawskich Lekarzy Rodzinnych. Jego zdaniem ta "smutna statystyka" będzie się poprawiała za około dwa, trzy tygodnie.
- Sytuacja epidemiczna się ustabilizowała. Różnica między liczbą nowych przypadków - stosunkowo niską, a zgonów - to efekt walki z chorobą. Od zakażenia do śmierci mija pięć, sześć tygodni. Pacjenci trafiają do szpitali w drugim, trzecim tygodniu choroby. Potem są hospitalizowani trzy, cztery, a czasami nawet sześć tygodni. Dlatego nie można dziś zestawić tych liczb i powiedzieć, że śmiertelność jest na poziomie sześciu procent. To tak nie działa - wyjaśnił dr Sutkowski.
Przyznał, że jeden z jego kolegów, zanim zmarł, przebywał pod respiratorem prawie sześć tygodni. Zdaniem Sutkowskiego mniej zakażeń dziś to mniej zgonów za trzy, cztery tygodnie.
- Ta liczba zakażeń jest mniejsza od jakiegoś czasu, więc już za ok. dwa tygodnie zgonów powinno być wyraźnie mniej. Dalej jednak nie poprawia sytuacji zachowanie ludzi. Wielu leczy się samodzielnie w domach koncentratorami tlenu. To nie do pomyślenia. Apeluję po raz kolejny - dzwońmy do lekarzy, szukajmy pomocy - powiedział stanowczo ekspert.
W jego ocenie późne zgłaszanie się do specjalistów to wyraz braku zaufania do systemu ochrony zdrowia, lekarzy, a także ogólnie - współobywateli.
- Oczywiście nie dotyczy to wszystkich pacjentów, ale wiele osób decyduje się na jakieś dziwne kombinacje. Nie leczmy się na własną rękę poważnymi środkami. To musi być pod kontrolą lekarza - dodał dr Sutkowski.