Jak informuje Associated Press, według stanu na niedzielę hospitalizowanych było ponad 16 840 osób z potwierdzonym zakażeniem. Jest to ponad dwa razy więcej niż podczas poprzedniego szczytu zachorowań w lipcu. Według symulacji opartych na obecnych danych do połowy stycznia liczba ta może się zwiększyć do 75 tys. Nie ma już wolnych łóżek Ponad 3610 osób hospitalizowanych z powodu COVID-19 przebywa na oddziałach intensywnej opieki medycznej (ICU). W całej południowej części Kalifornii i w 12 hrabstwach doliny San Joaquin nie ma już na tych oddziałach "regularnych" wolnych łóżek. Szpitale muszą organizować tymczasowe oddziały, aby przyjmować kolejnych pacjentów. Brakuje też personelu, zwłaszcza pielęgniarek. Nerissa Black, pracująca w szpitalu Henry Mayo w ciężko dotkniętym przez pandemię hrabstwie Los Angeles, ocenia, że każdemu pacjentowi może poświęcić mniej niż 10 minut każdej godziny. - A pacjenci, którzy teraz przybywają, są bardziej chorzy niż ich poprzednicy. Wiele osób musi czekać zanim dostaną pomoc. Kiedy ich przywożą do nas, są naprawdę bardzo, bardzo chorzy - mówi Black. Inna pielęgniarka, Wendy Macedo, pracująca w Santa Monica Medical Center, mówi, że wszystkie łóżka na jej oddziale są zajęte przez pacjentów z COVID-19, a dodatkowo dla potrzeb takich chorych przeznaczono cały oddział ortopedyczny. - Im więcej mamy pacjentów, tym większe jest ryzyko pomyłki, zwłaszcza w ciągłym pośpiechu. Staramy się ich unikać, ale jesteśmy tylko ludźmi - mówi Macedo. Nienotowany dotąd skok zakażeń Nienotowany przedtem wzrost przypadków COVID-19 w ciągu ostatnich sześciu tygodni spowodował też szybki wzrost liczby zgonów. Tylko w niedzielę - jak pisze AP - odnotowano ich 161, do łącznej liczby 22 593. - Kalifornia doświadcza najmroczniejszych dni pandemii - przyznał gubernator stanu Gavin Newsom.