Umowę o wolnym handlu z Kanadą ze strony Unii Europejskiej parafowali przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk, przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Junckcer i premier Słowacji Robert Fico (ze względu na słowacką prezydencję w UE). Zarówno Juncker, jak i Tusk nie mają mandatu społecznego do zajmowania swoich stanowisk - zostali na nie wybrani w wyniku zakulisowych rozgrywek. Komisarz Cecilia Malmström, która o CETA walczyła jak lwica, wprost powiedziała brytyjskiemu dziennikarzowi: "Mój mandat nie pochodzi od Europejczyków". Juncker, Tusk i Malmström mogli zignorować protesty przeciwko CETA w całej Europie, bo nie odpowiadają przed społeczeństwem w taki sposób, jak na przykład odpowiadają przed Angelą Merkel, od której przychylności zależy obsada najważniejszych stanowisk w UE. Brukselskie elity zakochały się w umowach o wolnym handlu w nowym stylu. Dlaczego nowym? Bo nie są to jedynie porozumienia o wzajemnym zniesieniu ceł. To szeroko idące, kompleksowe umowy, które obejmują mnóstwo obszarów i niejako w pakiecie ze zniesieniem ceł proponują arbitraż faworyzujący wielkie korporacje czy powołują różnorakie ciała, które będą pracować nad wspólnymi regulacjami - innymi słowy: będą poluźniać te regulacje tak, by nie przeszkadzały koncernom w zwiększaniu zysków. Nie bądźmy naiwni. To nie będzie przecież wyglądało tak, że <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-kanada,gsbi,4212" title="Kanada" target="_blank">Kanada</a> zachwyci się co surowszymi restrykcjami w UE i postanowi je wprowadzić u siebie, tym bardziej, że od 20 lat podąża w odwrotnym kierunku. Sojusz brukselskich elit z korporacjami to nie jest demagogiczny wymysł, o czym świadczą choćby związki poprzedniego szefa KE Jose Manuela Barroso z bankiem Goldman Sachs. Jako przewodniczący KE regularnie widywał się z przedstawicielami Goldmana na "niezwykle owocnych spotkaniach", a ostatnio relacja ta została sformalizowana i Barroso został w Goldmanie zatrudniony. Równie wymowny jest przypadek Neelie Kroes, która jako komisarz otwarcie wspierała firmę Uber, a teraz za grube pieniądze Uberowi doradza. Z kolei obecny przewodniczący KE jako premier Luksemburga w latach 1995-2013 stworzył w swoim kraju prawdziwy raj podatkowy i umożliwiał wielkim korporacjom płacenie niemal zerowych danin za działalność prowadzoną de facto w innych państwach. Pytanie, czyje interesy reprezentuje Komisja Junckera, zwłaszcza po podpisaniu CETA, jest jak najbardziej na miejscu. Bruksela Brukselą, ale w sprawie CETA bardzo nie w porządku zachowała się również premier <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-beata-szydlo,gsbi,19" title="Beata Szydło" target="_blank">Beata Szydło</a>. Szefowa polskiego rządu nie informowała społeczeństwa, że polski rząd zgadzał się na CETA zawsze, kiedy umowa ta stawała na unijnej wokandzie. Polska poparła CETA zarówno w Bratysławie pod koniec września, jak i w Brukseli w październiku, a także na wcześniejszych spotkaniach. Mimo to Beata Szydło nie miała odwagi powiedzieć społeczeństwu: tak, zgodziliśmy się na podpisanie CETA z tego i tego powodu. Co więcej, polski rząd nie miał nic przeciwko, by handlowa część umowy weszła tymczasowo w życie jeszcze przed jej pełną ratyfikacją. Teraz premier skupia się na tym, że CETA będzie musiała zostać zaakceptowana przez polski parlament. To przerzucanie odpowiedzialności i ignorowanie faktu, że porozumienie zacznie działać lada moment. Do głosowania ws. CETA dojdzie za dwa, trzy lata. Ponadto Bruksela nie pozwoli, by jacyś tam posłowie utrącili umowę dla całej UE. Rozpiszmy szybki scenariusz na okoliczność zagłosowania przeciwko CETA np. w polskim parlamencie. Czy następnego dnia CETA przestanie działać? Nie żartujmy. Stanie się dokładnie to samo co w przypadku Walonii. Parlament tego regionu zagłosował przecież przeciwko CETA. Żeby raz! I co? CETA została podpisana raptem z trzydniowym opóźnieniem. Zatem gdyby Polska opowiedziała się za te kilka lat przeciwko CETA w Sejmie, zaczną się po prostu negocjacje. Bruksela najpierw zaoferuje fikcyjne ustępstwa, a jak to nie pomoże, to realne groźby. Rząd wybierze pewnie fikcyjne ustępstwa, żeby ogłosić społeczeństwu, że oto wywalczyliśmy coś niesamowitego w tych trudnych negocjacjach i CETA jest już bezpieczna, a posłom zarekomenduje powtórne głosowanie - tym razem na "tak". Jeśli posłowie nie będą chcieli słuchać, to straszak przyspieszonych wyborów zawsze podziała. Brzmi prawdopodobnie? Niech ocenią państwo sami. Tymczasem sukces CETA z pewnością ośmieli negocjatorów umowy TTIP (porozumienie między UE a USA). I możecie sobie protestować, obywatele, ale posady w Goldmanie przecież nie zaoferujecie.