Trumpizm nie przeminie
Na ogłoszenie wyników wyborów prezydenckich Amerykanie oczekują z napiętymi nerwami. Zamiast święta demokracji ujawniają się kolejne pokłady politycznej agresji. 5 listopada ma kolosalne znaczenie dla nas. Warto zrozumieć, dlaczego.
Wybory w USA nigdy nie były tak globalne, jak w 2024 roku. Wszystkie stany oglądamy jak na dużym talerzu. Dokoła transparentnych liberalnych demokracji Zachodu roztacza się mroczny świat przeciwników. Za pośrednictwem mediów społecznościowych uderzenia wchodzą w umysły obywateli jak w masło. Pomagają też w rozsadzaniu demokracji od środka.
W Europie Środkowo-Wschodniej obserwujemy te trendy z zaniepokojeniem. Ostatecznie zbrojna napaść Rosji na Ukrainę unaoczniła nam, że bez pomocy sojuszników z Zachodu nawet najbardziej bohaterska armia nie da sobie rady. Owszem, nie jest to pomoc wystarczająca do zwycięstwa, niemniej pozwoliła ona na zahamowanie putinowskiego walca. Jak będzie dalej, czas pokaże.
Jednym z głównych zarzutów wobec Donalda Trumpa jest właśnie stosunek do wojny. Amerykański polityk rzucił uwagę o zakończeniu wojny w 24 godziny. Jak to ma w zwyczaju, uczynił to lekko, chociaż od takich deklaracji zależy życie i zdrowie tysięcy ludzi. Jeśli autorytarna Rosja wyczuje korzystną dla siebie koniunkturę na korzystne rozwiązania graniczne, to nie ustąpi Ukrainie w niczym. Na tym właśnie polega niebezpieczeństwo w rzucaniu sobie takich uwag.
Jednak plecenie, co ślina na język przyniesie, ma swoje granice. Otóż Donald Trump gra na nucie tradycyjnego izolacjonizmu USA. W tym sensie jest nawet konserwatystą, że odwołuje się do pewnego dziedzictwa, dobrze zakorzenionego w amerykańskiej kulturze politycznej.
Mało kto pamięta, że aż do ataku Japonii na Pearl Harbor w grudniu 1941 roku izolacjonizm w USA odnosił ogromne sukcesy. Chociaż Brytyjczycy stawali na głowie, aby Waszyngton włączył się bezpośrednio do wojny wcześniej, nic to nie dało. Bez szaleńczego ataku admirała Yamamoto na amerykańską bazę II wojna światowa potoczyłaby się inaczej.
Wybory w USA 2024. Niepewność rośnie
Oczywiście kandydatura Donalda Trumpa budzi niepokój także z innych powodów. Jak się wydaje, relacje Warszawy i Waszyngtonu pogorszyłyby się znacząco. W szeregach republikanów zapewne nie zapomniano, jak w mediach społecznościowych premier Donald Tusk rugał ich za brak wsparcia finansowego dla Kijowa. Nieliberalny prezydent USA kontra liberalny premier Polski? W relacjach bilateralnych od 1989 roku, jak to się mówi, "tego jeszcze nie grali".
Właśnie dlatego - z punktu widzenia Europy Środkowo-Wschodniej - warto zwrócić uwagę na centralny problem ewentualnej drugiej kadencji Donalda Trumpa: problem nieprzewidywalności. Można przecież sobie wyobrazić, że polityk w sprawie wojny w Ukrainie zmieni zdanie. Poprze Kijów.
A później znów zmieni zdanie. I tak dalej. Na tym polega kłopot: we współczesnym świecie stopniowo tracimy poczucie bezpieczeństwa. Polityk, który w ważnych dla naszego regionu sprawach może kierować się kaprysami, jest po prostu toksyczny. Pozbawia nas gruntu pod nogami. A my przyzwyczailiśmy się w demokracjach - może pochopnie, ale jednak - do dłuższego horyzontu niepewności. Powiedziałbym, że to około dwóch kadencji parlamentarnych, nie więcej. Jednocześnie mało to i dużo. Ostatecznie nie da się przewidzieć więcej i do prognoz należy podchodzić z pokorą, o czym nam przypomniała pandemia COVID-19.
Kapryśny przywódca supermocarstwa skraca ten horyzont do jednego dnia czy nawet kilku minut. Z opisów pierwszej kadencji prezydenta Donalda Trumpa wyłaniał się obraz człowieka, który potrafi podejmować ważne decyzje pod wpływem chwili. Tak oto nasz horyzont niepewności w demokracji zostaje ścięty z około dwóch kadencji do jednego dnia czy krócej.
Dlaczego nie budzi to strachu wśród wyborców? Powodów znów mamy więcej niż jeden. Jako że o imigracji i ekonomii w wizji Donalda Trumpa napisano wagony literatury, zwrócę uwagę na coś innego: otóż w dobie mediów społecznościowych rozsiewanie niepewności jest jednocześnie skróceniem horyzontu bezpieczeństwa, ale także rodzajem rozrywki. Nie ma nudy! Szaleństwo polityczne zatem idealnie sprzęga się z przebodźcowaniem użytkowników mediów społecznościowych. To dwie strony tego samego medalu.
Właśnie dlatego - niezależnie od tego, kto wygra wybory prezydenckie w USA w 2024 - lekcja trumpizmu jest ważna dla demokracji liberalnych. Po tym polityku przyjdą inni, albowiem drogi do karier zostały wytyczone. Bycie sławnym, bogatym i niegrzecznym jest pociągające. Chętnych nie zabraknie.
Jarosław Kuisz
Więcej informacji na temat wyborów w naszym raporcie specjalnym - WYBORY PREZYDENCKIE W USA 2024
-----
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!