Dwie ze spraw, w których orzekł Sąd Apelacyjny, zostały skierowane przez Joe Bidena, jedna przez George'a H.W. Busha. Sędziny Florence Pan, Karen L. Henderson i Michelle Childs były zgodne - nikt nie jest poza prawem, nawet były prezydent Stanów Zjednoczonych. W obszernym, 57-stronicowym uzasadnieniu napisały: "Uderzającym paradoksem byłoby, gdyby prezydent - którego konstytucyjnym obowiązkiem jest zapewnienie, aby prawo było wypełniane - był jedynym urzędnikiem, który zupełnie bezkarnie mógłby to prawo łamać (...) Nie można zaakceptować, że urząd prezydenta stawia ponad prawem tych, którzy go pełnili. To by doprowadziło do upadku naszego systemu podziału władzy, bo postawiłoby prezydenta ponad innymi władzami" (sądowniczą i ustawodawczą - red.). USA. Sąd Apelacyjny: Donald Trump nie jest chroniony immunitetem Jednak według Trumpa podział władzy już jest teoretyczny, bo wymiar sprawiedliwości jest wykorzystywany przez jego politycznych przeciwników do niszczenia go. Po orzeczeniu sądu apelacyjnego rzecznik Trumpa Steven Cheung napisał: "Były prezydent nie zgadza się z orzeczeniem i będzie się od niego odwoływał, aby chronić prezydenturę i Konstytucję. (...) Jeśli immunitet nie jest prezydentowi zagwarantowany, to każdy przyszły prezydent po zakończeniu urzędowania natychmiast zostanie oskarżony przez partię opozycyjną. Bez pełnego immunitetu Prezydent Stanów Zjednoczonych nie będzie mógł odpowiednio pełnić urzędu". Z kolei na swoim portalu społecznościowym Truth sam Donald Trump uderzył w jeszcze bardziej alarmistyczny ton: "To orzeczenie niszczy nasz naród i nigdy nie powinno być podtrzymane. A jeśli nie zostanie uchylone, to ta decyzja strasznie wpłynie na życie i sukces naszego kraju. Prezydent będzie bał się działać, bo będzie obawiał się zemsty mściwej opozycji, gdy skończy się jego urzędowanie." Sąd Najwyższy niczego nie musi Argument o żądnej zemsty opozycji był podnoszony przez prawników Trumpa na sali sądowej, ale sędzin nie przekonał. W orzeczeniu stwierdziły, że historia nie dostarcza dowodów na poparcie tego twierdzenia; Prezydent jest w ich opinii objęty immunitetem, ale ta sprawie, w której Trump jest oskarżony (tj. sprawa immunitetu dotyczyła konkretnie zarzutów o działania mające na celu zmianę wyniku wyborów - red.), w zakresie owego immunitetu się nie mieści. Sąd Apelacyjny dał adwokatom Trumpa czas do najbliższego poniedziałku na odwołanie się do Sądu Najwyższego. Prawnicy zapowiedzieli, że to zrobią, choć wcale nie oznacza, że najważniejszy sąd w kraju - którego orzeczenia są ostateczne - sprawą zechce się zająć. Aby wniosek Donalda Trumpa trafił na wokandę, musi opowiedzieć się za nim przynajmniej czworo z dziewięciu sędziów zasiadających w Sądzie Najwyższym (tzw. zasada czwórki - red.). Większość mają wprawdzie sędziowie o poglądach konserwatywnych - z których aż troje za swojej kadencji wskazał Donald Trump - niemniej to wcale nie oznacza, że automatycznie pochylą się nad sprawą byłego prezydenta. Im dłużej, tym lepiej Donaldowi Trumpowi zależy, aby jego sprawą Sąd Najwyższy się zajął. "Opóźniać, opóźniać i jeszcze raz opóźniać" - tak można streścić pomysł sztabu i prawników Trumpa na wyjście obronna ręka ze wszystkich problemów prawnych i sądowych, które ciągną się za byłym prezydentem. Po pierwsze, im więcej zarzutów i im częściej Trump zasiada na ławie oskarżonych, tym coraz bardziej ugruntowuje się poparcie dla niego wśród jego zwolenników i napływają wpłaty na jego kampanię, a pieniędzy Trump potrzebuje bardzo dużo, bo tylko w ubiegłym roku na prawników wydał 50 milionów dolarów. Po drugie przeciąganie sądowych procedur powoduje, że rosną szanse na to, aby żadnego wyroku Donald Trump nie usłyszał przed listopadem, czyli przed wyborami. To niesłychanie istotne z punktu widzenia byłego prezydenta, który doskonale wie, że skazujący go werdykt ławy przysięgłych mógłby całkowicie zniweczyć jego szanse na ponowne wprowadzenie się do Białego Domu. Nie dlatego, że osoba skazana nie może być prezydentem - teoretycznie może, Konstytucja tego nie zabrania - ale dlatego, że sondaże wyraźnie pokazują, że jeśli zostanie skazany, to poparcie dla niego spadnie na tyle, że faworytem wyścigu do Gabinetu Owalnego stanie się Joe Biden. Na razie sondaże pokazują, że większe szanse na wygraną ma Trump. Donald ułaskawi Donalda Donald Trump liczy także na to, że gdyby został prezydentem, a sprawy wobec niego jeszcze by się toczyły, to nakazałby Departamentowi Sprawiedliwości, kierowanemu już przez jego zaufanego człowieka, wycofanie wszystkich postawionych mu zarzutów. W ten sposób zakończyłyby się jego sądowe perypetie. Jest jeszcze jeden scenariusz: Donald Trump mimo wyroku skazującego wygrywa jednak wybory i stosuje wobec samego siebie prawo łaski. Prawnicy nie są nawet w stanie odpowiedzieć, czy taki ruch byłby zgodny z prawem, bo nigdy takiego przypadku w historii USA nie było. Ale Donald Trump w wielu kwestiach przeciera szlaki - nigdy jeszcze także były prezydent Stanów Zjednoczonych nie miała zarzutów karnych, a tych Donald Trump ma w sumie 91. Amerykanie są przekonani, że Trump próbowałaby zastosować wobec siebie prawo łaski - tak uważa aż 78 proc. ankietowanych w sondażu dla CNN, jednak zaledwie 28 proc. takie postępowanie by zaakceptowało. Jeśli Sąd Najwyższy odrzuci wniosek o rozpatrzenie apelacji Donalda Trumpa - albo sprawą zajmie się i szybko podtrzyma werdykt Sądu Apelacyjnego - będzie to oznaczać, że proces przeciwko Trumpowi, w którym ma karne zarzuty dotyczące m.in. zmowy w celu oszustwa Stanów Zjednoczonych (co miało doprowadzić do odwrócenia wyniku przegranych przez niego wyborów prezydenckich - red.), będzie mógł się wkrótce rozpocząć. A to właśnie tego procesu były prezydent - jak twierdzą jego współpracownicy - obawia się najbardziej. Dla Interii Magda Sakowska, Polsat News, Waszyngton. *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!