Donald Trump z przyjemnością musi przeglądać ostatnie sondaże. Trend jest wyraźny - jego pozycja umacnia się, a Joe Bidena słabnie. Gdyby wybory odbywały się teraz, to Donald Trump miałaby olbrzymią szansę na zwycięstwo. A im notowania są dla niego korzystniejsze, tym głośniejsze są przestrogi tych, którzy twierdzą, że jego powrót na najwyższy urząd w państwie będzie zagrożeniem dla amerykańskiej demokracji i światowego porządku. - Donald Trump nawet nie ukrywa, że będzie przejmował się jakimiś ograniczeniami - mówi Mark Rozell, dziekan wydziału politologii na George Mason University w Waszyngtonie i dodaje: - On otwarcie mówi o zemście. To jest bardzo niepokojące, ponieważ w amerykańskiej polityce zawsze wszystko działo się w ramach pewnych przyjętych zasad i oczekiwań tego co prezydent, demokrata czy republikanin, będzie robił, a Trump otwarcie przyznaje, że nie zamierza się dostosować i to stwarza obawy, że fundamenty amerykańskiej demokracji będą zagrożone przez człowieka o autorytarnych ciągotach, który twierdzi, że użyje najpotężniejszego urzędu w Ameryce do tego, aby mścić się na ludziach. W ostatnim wywiadzie dla telewizji Fox News, zapytany przez prowadzącego, czy gdyby dostał władzę, to wykorzystałby ją do zemsty, Donald Trump stwierdził: - Nie byłbym dyktatorem... z wyjątkiem pierwszego dnia. Dorwać ich O chęci odegrania się na tych, którzy go krytykują, były prezydent mówił wielokrotnie. Zapowiedział, że gdy tylko wygra wybory nakaże Departamentowi Sprawiedliwości zajęcie się jego przeciwnikami. Chce ścigać swojego byłego szefa personelu w Białym Domu gen. Johna Kelly’ego, byłego szefa Pentagonu Marka Espera, a nawet byłego prokuratora generalnego Williama Barra. Wszyscy trzej kiedyś z Trumpem współpracowali. Teraz przed nim ostrzegają, nie przebierając w słowach. Esper twierdzi, że Trump absolutnie nie nadaje się na prezydenta, Barr, że to człowiek, który zawsze będzie przedkładał własne interesy i swoje ego nad dobro kraju. Natomiast generał Kelly, który był najdłużej urzędującym szefem personelu Białego Domu za prezydentury Trumpa, w oświadczeniu dla telewizji CNN napisał: Były prezydent nie pozostaje dłużny. Na jednym z wyborczych wieców swoich przeciwników nazwał szkodnikami. I obiecał, że gdy dostanie władzę, to wykorzeni z Ameryki komunistów, marksistów i radykalnych lewackich bandytów, którzy, według niego, żerują na kraju. Donald Trump chce też powołania specjalnego prokuratora, który dokładnie przyjrzałby się działalności Joe Bidena i jego rodziny. Według Trumpa Biden to najbardziej skorumpowany przywódca w historii USA. Według Bidena Trump to ekstremista, który chce zniszczyć Amerykę jako państwo demokratyczne. - Nie możemy pozwolić mu wygrać - apeluje Biden, ale jak na razie nie widać w sondażach, aby jego słowa działały. Wysłać wojsko na ulice Prezydent Stanów Zjednoczonych, choć jest wodzem naczelnym, to nie może nakazać amerykańskiej armii zadbania o porządek w kraju. Taka jest zasada. Donald Trump nigdy jej nie lubił i gdy urzędował w Waszyngtonie zapowiadał, że wyśle wojsko na ulice. Chciał ten scenariusz zrealizować wtedy, gdy przez Amerykę przetaczały się protesty organizowane przez Black Lives Matter po zabójstwie przez białego policjanta czarnoskórego George’a Floyda. Wtedy na zapowiedziach się skończyło, ale jeśli wygra przyszłoroczne wybory, to ten pomysł może wcielić w życie. I ma na to sposób. Uruchomienie tzw. Insurrection Act, prawa z XIX wieku, które pozwala prezydentowi na użycie wojska, aby rozwiązać problemy w kraju. Ostatni raz prezydent skorzystał z tej możliwości w 1992 roku. George H.W. Bush wysłał żołnierzy do Los Angeles. Miasto było ogarnięte zamieszkami po tym jak biali policjanci skatowali czarnoskórego Rodeny’a Kinga. Donald Trump i jego najbliżsi współpracownicy podobno już zastanawiają się czy nie skorzystać z Insurrection Act w pierwszych dniach po wyborach, jeśli je wygrają. Czystki w szkołach i urzędach Donald Trump szykuje także rewolucję w szkołach i urzędach. Chce, żeby uczyć mogli tylko ci nauczyciele, którzy uzyskają certyfikat federalny. Warunkiem jego otrzymania byłoby wspieranie wartości patriotycznych, na których opierałaby się nauka. Krytycy pomysłu uważają, że celem jest zastąpienie edukacji indoktrynacją pod dyktando Donalda Trumpa i jego zwolenników. Dla mających inne zdanie miejsca by nie było. W instytucjach federalnych były prezydent chce przeprowadzić czystki, aby móc obsadzić je swoimi ludźmi, czyli tymi, którzy zdadzą test na lojalność. Chodzi o lojalność nie wobec kraju, ale wobec Trumpa. Nowymi urzędnikami państwowymi miałyby być osoby bezkrytycznie w niego wpatrzone. Współpracownicy Trumpa już zaczęli sprawdzanie zgłaszających się kandydatów. Wkrótce ma powstać baza wiernych i gotowych do służby akolitów, po których - w razie wygrania wyborów - Trump sięgnie, aby przejąć instytucje federalne. Koniec NATO na horyzoncie - Oczywiście, że będzie chciał to zrobić - takiej odpowiedzi, bez najmniejszego zawahania się, udzielił mi jeden z analityków sympatyzujący z Partią Republikańską, ale nie z Trumpem, gdy zapytałam czy Donald Trump będzie chciał wycofać USA z NATO. Były prezydent nigdy nie był fanem Sojuszu Północnoatlantyckiego. Twierdził, że jest on przestarzałą konstrukcją, jest niepotrzebny Ameryce i że jej przeszkadza, bo Europa wykorzystuje USA w kwestii swojego bezpieczeństwa i sama w to nie inwestuje. Już w czasie pierwszej kadencji w Białym Domu Donald Trump napominał o wyjściu z NATO, jednak wtedy na ten krok się nie zdecydował. Gdyby dostał drugą szansę, to nie można wykluczyć, żeby z niej skwapliwie skorzystał. - On nie ma jakiejś metodologii czy filozofii w sprawie tego, gdzie, w jakim momencie Stany Zjednoczone powinny interweniować, jaka powinna być rola USA w świecie. On te decyzje wydaje się podejmować pod wpływem emocji, chwilowych zawirowań. I naprawdę mogę powiedzieć, że doświadczeni przedstawiciele amerykańskiej dyplomacji i wywiadu są bardzo zaniepokojeni tym, jakie szkody może przynieść ze sobą jego drugą kadencja - tłumaczy prof. Rozell z George Mason University. Nie wiadomo też co Donald Trump zrobiłby w sprawie Ukrainy. Wiadomo, że nie jest entuzjastą wojskowego wsparcia dla Kijowa, że nie lubi prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, za to nie krył nigdy podziwu dla Władimira Putina. Dodatkowo, jak pokazują sondaże, aż 62 procent wyborców Partii Republikańskiej uważa, że ich kraj już wystarczająco dużo zrobił dla Kijowa, a Republikanie w Senacie właśnie zablokowali miliardy na pomoc dla walczącej Ukrainy. Doradca prezydenta Joe Bidena ds. bezpieczeństwa narodowego Jake Sullivan sprawę ujął krótko: - Głosowanie przeciwko pomocy dla Ukrainy, to głosowanie za zwycięstwem Putina. Z punktu widzenia bezpieczeństwa Polski wszystkie te wydarzenia są bardzo niepokojące. NATO bez USA - najpotężniejszego ekonomicznie i militarnie państwa Paktu - stałoby się papierowym tygrysem. Ukraina bez wsparcia Ameryki nie byłaby w stanie wygrać i rosyjscy żołnierze wreszcie stanęliby na naszej wschodniej granicy, na której nie byłoby już amerykańskiego wojska, bo Ameryki nie byłoby w NATO. Pełna naprzód Druga kadencja Donalda Trumpa, jak podkreśla wielu komentatorów amerykańskich mediów, odznaczałaby się większym radykalizmem od poprzedniej. Po pierwsze, Trump nie będzie musiał się uczyć urzędowania, bo już wie jak działa Waszyngton. Po drugie, jego doradcami i współpracownikami zostaną ludzie, którzy będą w pełni dyspozycyjni, wierni i lojalni, a tym samym nie będzie już w jego otoczeniu osób, które miałyby odwagę mu się sprzeciwić. Trudno także liczyć na to, że prezydenta kontrolowaliby Republikanie w Kongresie. To on jeszcze bardziej kontrolowałby partię, jeszcze mocniej by ją sobie podporządkował. Zasada "checks and balances" - zasada równoważenia się władz, zostałaby naruszona. Donald Trump mógłby niepokojony realizować swoją wizję Ameryki.