Tak dużej manifestacji amerykańska stolica nie widziała od dawna. Ulice w centrum miasta i wokół Białego Domu wypełnili uczestnicy marszu wspierający Palestyńczyków i domagający się natychmiastowego ogłoszenia zawieszenia broni w Strefie Gazy. - Ta bezsensowna wojna musi się jak najszybciej skończyć - mówi mi Andres, który przyjechał na manifestacje z Florydy, a stojąca niedaleko niego Malot dodaje: -Popieranie Palestyny nie ma nic wspólnego z religią, kulturą, narodowością, chodzi o człowieczeństwo. Naprawdę nie rozumiem, jak można nie wspierać Palestyny, tych dzieci, które giną, jak można być za ludobójstwem. Wiele osób trzymało transparenty z hasłem: "Zakończyć okupację, wolna Palestyna, jeden Holokaust nie usprawiedliwia drugiego". Protestujący domagali się także natychmiastowego wstrzymania jakiekolwiek finansowej i militarnej pomocy Stanów Zjednoczonych dla Izraela. "Joe Biden jest dwulicowy" Ci, którzy przyszli na marsz nie kryli niechęci do prezydenta Bidena. Twierdzili, że wspierając bezwarunkowo Izrael i jego działania w Strefie Gazy, amerykański przywódca jest odpowiedzialny za śmierć tysięcy Palestyńczyków, że ma ich krew na rękach. - Wykorzystuje pieniądze z naszych podatków, żeby finansować ludobójstwo. Nie zwraca uwagi na to, że niewinni ludzie giną, a dzieje się to w każdej sekundzie, teraz gdy tu stoimy i rozmawiamy dzieci też są zabijane - denerwuje się jedna z protestujących, która z całą rodziną na marsz przyjechała z Karoliny Północnej, a jej maż dodaje: - Biden jest dwulicowy. - Nic go nie obchodzimy. W jego działaniu wobec Palestyny nie ma dobrej woli - twierdzi Shawn, który na szyi ma zawiązaną palestyńską flagę, a na protest przyjechał z Pensylwanii. Wielu amerykańskich muzułmanów czuje się przez obecne władze lekceważonych i opuszczonych. Tłumaczą, że działania Bidena są klasycznym przykładam hipokryzji, bo Władimira Putina, gdy Rosja zaatakowała Ukrainę, szybko nazwał zbrodniarzem wojennym, a Benjamina Netanjahu nawet nie chce skrytykować. Jednak, jak pokazuje zaprezentowany kilka dni temu sondaż przygotowany przez Quinnipiac University, połowa wyborców w USA popiera to, jak na atak Hamasu odpowiedział Izrael, ale biorąc pod uwagę sympatie polityczne respondentów to poparcie wyrażają przede wszystkim Republikanie. Aż 75 procent z nich twierdzi, że Izrael działa tak jak powinien. Natomiast takiego samego zdania jest tylko 33 procent Demokratów. Wśród polityków Partii Demokratycznej jest grupa, która dobitnie i dosadnie daje do zrozumienia, że Waszyngton powinien odwrócić się do Tel Awiwu. Rashida Tlaib, kongresmenka z Michigan (w tym stanie jest duża społeczność muzułmańska) i pierwsza kongresmenka z palestyńskimi korzeniami, na platformie X (dawny Twitter) umieściła nagranie, w którym twierdzi, że muzułmanie nie zapomną Bidenowi jednoznacznego i niezachwianego wsparcia dla Izraela. - Będziemy o tym pamiętać w 2024 roku - mówi na nagraniu kongresmenka, nawiązując w ten sposób do przyszłorocznych wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. Protestujący w Waszyngtonie o wyborach, w których Biden walczyć będzie o kolejne cztery lata w Białym Domu, też nie zapomnieli. Wznosili okrzyki: "Nie ma zawieszenia broni, nie ma głosów". W ostatnich wyborach prezydenckich w 2020 roku muzułmanie w USA gremialnie poparli Bidena. Zdobył 71 procent ich głosów. Podczas przyszłorocznego głosowania może się to już nie powtórzyć. - My zawsze głosujemy, ale tym razem będziemy musieli się dwukrotnie zastanowić na kogo oddać głos - tłumaczył mi biorący udział w waszyngtońskiej manifestacji starszy mężczyzna, który dodał: - Mówią nam, że jesteśmy częścią amerykańskiego społeczeństwa, ale nie czujemy, żeby nas tak traktowali. Bez ich głosów trudno będzie wygrać Joe Biden potrzebuje amerykańskich muzułmanów, żeby wygrać przyszłoroczne wybory. Głosy tej grupy są podwójnie istotne - nie tylko zwiększają poparcie dla Bidena w skali kraju, ale także, a może przede wszystkim dlatego, że są to głosy oddane w dużej mierze w tzw. stanach wahających się, które Biden musi wygrać, jeśli chce zagwarantować sobie drugą kadencję w Białym Domu. Jak istotne w wyborczej arytmetyce są to głosy pokazują przykłady chociażby Georgii, Pensylwanii czy Michigan. W Georgii Joe Biden zwyciężył w 2020 roku (była to pierwsza wygrana kandydata Partii Demokratycznej w Georgii od 28 lat), ale przewagą zaledwie 12 tysięcy głosów, a w tym stanie Muzułmanie oddali 61 tysięcy głosów. W Pensylwanii przewaga Bidena nad Trumpem wyniosła niemal 81 tysięcy głosów. W tym stanie udział w wyborach wzięło 125 tysięcy muzułmanów. I na koniec jeszcze Michigan, w którym zwycięstwo Bidenowi dało niecałe 155 tysięcy głosów, a tam muzułmanie do urn wyborczych wrzucili 146 tysięcy głosów. Jak pokazują sondaże i jak przewidują analizujący je specjaliści, przyszłoroczne wybory prezydenckie będą niezwykle wyrównane i o wygranej albo porażce zadecydują niewielkie liczby głosów w tych kilku stanach, które de facto decydują o końcowym wyniku wyborów i dlatego każdy głos w każdym z tych stanów może okazać się na wagę prezydentury. Muzułmanie, którzy nie chcą już popierać Bidena nie zwrócą się nagle w stronę Trumpa, lecz po prostu nie wezmą udziału w wyborach. Zostaną w domach. Takie "porzucenie" kandydata Partia Demokratyczna już kilka lat temu boleśnie odczuła. W 2016 roku, gdy Hillary Clinton przegrała z Donaldem Trumpem, jako jedną z przyczyn jej niepowodzenia komentatorzy wskazali niską frekwencję wśród czarnoskórych Amerykanów, którzy są tradycyjną grupą wyborców głosujących na Demokratów. Nie poparli oni w 2016 roku Trumpa, ale również nie stanęli za Clinton, która musiała pożegnać się z marzeniem o przejściu do historii jako pierwsza kobieta prezydent Stanów Zjednoczonych. Joe Biden na walkę o zrealizowanie swojego marzenia o drugiej kadencji ma już niecały rok. Wybory prezydenckie w USA 5 listopada 2024 roku. Z Waszyngtonu dla Interii Magda Sakowska, korespondentka Polsat News w Stanach Zjednoczonych