- Ustąpiłbym tylko, gdyby Bóg Wszechmogący zstąpił i powiedział mi, że mogę to zrobić - przekonywał Joe Biden. Był 5 lipca. W wywiadzie dla ABC News amerykański prezydent bronił się po fatalnej debacie z Donaldem Trumpem. Ale ten właśnie wywiad okazał się jeszcze gorszy niż przegrana potyczka z konkurentem i głosy, że Biden nie nadaje się na kolejną kadencję, nasiliły się. Joe Biden jak cesarz z baśni Andersena - Mam najlepsze kwalifikacje, by pokonać Trumpa - twierdził, ledwo mówiąc i myląc się w niemal każdym zdaniu. - Tylko on ma w sobie siłę, nadaje się, jest silny i zdrowy - wtórowała Bidenowi dzielnie Kamala Harris, wiceprezydent. I tak, niemal codziennie, ta sama orkiestra w amerykańskich mediach grała to samo święte oburzenie na każdą wzmiankę, że tak się już jednak nie da, że to wbrew zdrowemu rozsądkowi, że tę grę trzeba może skończyć, bo nie prowadzi do zwycięstwa. Jednak obrońcom tej - groteskowej przecież od początku - kandydatury nie przeszkadzały nawet obrazki ze szczytu NATO, podczas którego Biden mylił nie tylko kroki, ale też nazwiska: Zełenskiego z Putinem czy Harris z Trumpem. Było dokładnie tak, jak w baśni Andersena o szatach cesarza. Kto by się ośmielił powiedzieć, że cesarz jest nagi?! Musiała się objawić jakaś wyższa instancja. Joe Biden twierdził publicznie, że czeka na sygnał od Boga Wszechmogącego. Ja uważam, że okoliczności jego rezygnacji były znacznie bardziej pragmatyczne. To siła pieniądza przekonała go, by wycofał się z wyścigu o fotel prezydencki. Skąd to wiem? Wystarczyło przysłuchiwać się z uwagą temu, co mówią tutaj, czyli w Stanach Zjednoczonych, od początku zamieszania, czyli od końca czerwca, darczyńcy Partii Demokratycznej, w tym ten najbardziej znany, słynny aktor George Clooney. Twierdzenie, że nie byli zadowoleni z kampanii swojego kandydata, to eufemizm. Oni od początku wiedzieli, że obrona Bidena to droga donikąd. Dlatego naciski, by się wycofał, stawały się coraz silniejsze. Po zamachu na Trumpa nabrali pewności, że Biden w wyścigu to walkower. Zatem wycofanie się Bidena to była tylko kwestia czasu, bardzo już napiętego, bo do wyborów zostało niewiele ponad 100 dni. Od prawie 200 lat w historii amerykańskiej prezydentury zmiana konia w trakcie wyścigu nie odbyła się tak późno. Dla tych Amerykanów, którzy wierzą w to, co mówią politycy, może to być szok. Dla wytrawnych obserwatorów - raczej rzecz oczywista. Dla wszystkich - z pewnością kolejny przełomowy moment w tej niezwykłej jednak kampanii. Przełomowy jest również dla republikanów. Kamala Harris kiedyś niewystarczająca, dziś może pasować Ogłaszanie zwycięstwa Donalda Trumpa może okazać się działaniem na wyrost. Krytykowana i niezbyt ceniona nawet przez demokratów Kamala Harris na tle Bidena z ostatnich tygodni to okaz zdrowia i intelektu. I znów nie bez znaczenia jest tak zwane polityczne momentum. To, co nie było dobre kiedyś - Kamala z fatalnym skutkiem starała się o nominację Partii Demokratycznej w wyborach 2020 roku - teraz może okazać się najlepszym wyjściem. Bo to znów kwestia tego, co politycy nazywają Bogiem, czyli pieniędzy. Jeśli po Bidenie demokraci wskażą jako swoją kandydatkę Harris, nie będzie problemu z dotychczasowymi wpłatami darczyńców. Pieniądze były bowiem przekazywane na duet Biden-Harris. W innym razie pojawią się kłopoty. Ten argument wydaje się przesądzający. Przynajmniej na razie. Natychmiast pojawią się też sondaże pokazujące, że Harris ma szansę na wygraną i że przegrywa jedynie o włos. I tak to pewnie wygląda, bo przeciwko Trumpowi zmawiają się tutaj wszystkie siły. Podobnie jak niedawno w Polsce, przekonuje się ludzi, że wybory to walka dobra ze złem. Oczywiście, że demokraci to czyste dobro, a Trump to zagrożenie dla demokracji. Problem w tym, że największym zagrożeniem dla niej jest właśnie taka narracja, niedająca szansy na prawdziwą debatę, ośmieszająca ostatecznie nie tylko polityków, ale też media. W kluczowym momencie wielka mobilizacja może doprowadzić do zwycięstwa, ale połowa wyborców zostanie z niczym; z rozczarowaniem i poczuciem, że jednak coś tu nie działa. Wybory w USA 2024. Trump nie ma zwycięstwa w kieszeni Kamala Harris przekonuje, że zjednoczy nie tylko demokratów, ale też Amerykę. Jednocześnie natychmiast zaprzecza istnieniu zjawisk martwiących tych wyborców, którzy nie zaliczają się do jej potencjalnego elektoratu. Nie widzi problemu ani w nielegalnej migracji, ani w rosnących kosztach życia z powodu tego, co Trump określa "zielonym szaleństwem". Nie widzi rzeczy, które warto naprawić z korzyścią dla wszystkich - napiszę o nich wkrótce. Jedno jest pewne: Donald Trump musi jeszcze bardziej uważać. Kamala Harris to nie będzie bułka z masłem. Nie byłaby nawet Myszka Miki. Kampania dalej będzie prowadzona narzędziami, takimi jak rewanżyzm i odczłowieczanie politycznego przeciwnika. Mimo tego kupiłam popcorn, czytam analizy i oglądam amerykańską telewizję. ----- Dorota Gawryluk jest publicystką i menedżerem mediów. Od 2024 r. prowadzi swój autorski program "Lepsza Polska" na antenie Polsatu i Polsat News, przyciągający milionową widownię. Jest też prowadzącą głównego wydania "Wydarzeń" w Telewizji Polsat. Od 30 lat relacjonuje w mediach najważniejsze wydarzenia społeczno-polityczne. Dumna Polka i kochająca mama dwójki dzieci.