Rok 2024 w Ameryce naznaczony będzie polityczną walką, w której jak twierdzą przedstawiciele jednej i drugiej strony, żadne reguły już nie obowiązują, a sytuacja tylko będzie się zaostrzać, gdy zbliżać będziemy się do pojedynku ostatecznego, czyli do wyborów prezydenckich. Te odbędą się 5 listopada. Amerykanie dostaną, wszystko na razie na to wskazuje, powtórkę z nielubianej przez nich rozrywki, czyli starcie Biden-Trump. Ani jeden, ani drugi kandydat nie cieszy się popularnością wśród wyborców. Ponad 52 procent wyborców ma negatywną opinie o Donaldzie Trumpie, Joe Biden wypada jeszcze gorzej, bo aż 55 procent pytanych nic miłego o nim nie jest w stanie powiedzieć (dane z końca grudnia 2023 roku za projects.fivethirtyeight.com). Dla obu polityków, ze względu na zaawansowany wiek (Biden ma 81 lat, Trump 77) nadchodzące wybory to ostatnia szansa na Biały Dom. Niechęć obu panów do siebie nawzajem jest tak duża, że ludzie w obu sztabach wyborczych szykują się na walkę, w której mocne ciosy będą padać jeden za drugim. Donald Trump nawet nie stara się udawać co sądzi o swoich przeciwnikach. Gdy składał życzenia świąteczne, miał dla nich takie przesłanie: “May they rot in hell. Again, Merry Christmas" (“Niech zgniją w piekle. Jeszcze raz: wesołych świąt"). Joe Biden nie chce przyznać, że martwią go ostatnie sondaże, w których przegrywa z Donaldem Trumpem. Przekonuje dziennikarzy, że nie zwraca uwagi na najnowsze badania, bo te jeszcze się zmienią. Jednak, gdy znikają kamery i prezydent zostaje tylko ze swoimi współpracownikami, to podobno nie ukrywa frustracji słabymi notowaniami i oczekuje od ludzi odpowiedzialnych za jego kampanię nowych pomysłów, które odwróciłyby sondażowy zły trend. Ostatnio pozwolił sobie nawet obwinić częściowo media za swoje słabe notowania twierdząc, że nieobiektywnie informują o sytuacji ekonomicznej w kraju, bo ta jest dobra właśnie dzięki działaniom podjętym przez jego administrację. Joe Biden, który jeszcze do niedawna nie chciał w kampanii skupiać się na przeciwniku i kładł nacisk na pozytywny przekaz oraz podkreślanie tego co udało mu się jako prezydentowi osiągnąć, ostatnio zmienił jednak taktykę i wprost krytykuje Donalda Trumpa i na każdym kroku zaznacza, że Trump jest dla amerykańskiej demokracji jednym z największych zagrożeń w historii kraju. I Joe Biden i Donald Trump formalnie jeszcze nie uzyskali nominacji swoich partii na kandydata w wyborach prezydenckich, ale obaj te nominacje mają właściwe w kieszeni. Różnica jest tylko taka, że prawybory u Demokratów nie budzą praktycznie żadnych emocji, natomiast w partii Republikańskiej tych emocji jest czasami nawet za dużo. Głosowanie czas zacząć Republikanie już 15 stycznia wezmą udział w prawyborczym głosowaniu. Jako pierwsi wypowiedzą się na temat kandydatów mieszkańcy stanu Iowa. Patrząc na sondaże Donald Trump swoich przeciwników zmiażdży. Ma w Iowa ponad 60 procent poparcia. Drugi jest obecny gubernator Florydy Ron DeSantis, ale jego poparcie to zaledwie nieco ponad 11 procent. I wydaje się, że rok 2024 będzie dla DeSantisa tym rokiem, w którym definitywnie skończy się jego marzenie o wielkiej polityce i przejęciu sterów w Partii Republikańskiej. Gdy w 2022 roku DeSantis w wyborach na gubernatora odniósł spektakularny sukces - zdobył niemal 60 procent głosów i zagwarantował sobie kolejną kadencję, to był przez wielu komentatorów uważany za najjaśniejszą gwiazdę Partii Republikańskiej. Za polityka, który może z powodzeniem odsunąć w cień Donalda Trumpa, wystartować w wyborach prezydenckich i je wygrać. DeSantis, czując wiatr w żaglach, rzucił się w wir wielkiej polityki, ogłosił, że będzie kandydować i... zaczął tonąć. Do sztabu DeSantisa popłynęły od darczyńców znacznie mniejsze kwoty, od tych na które gubernator Florydy liczył. Okazało się także, że DeSantis ma poważny problem w nawiązywaniu kontaktów z wyborcami. Na spotkaniach z nimi jest sztuczny, wycofany, nienaturalny. Nie zabłysnął także podczas debat prawyborczych. Często odpowiadał na pytania wyuczonymi frazesami. Jego zachowanie podczas debat niejednokrotnie wskazywało, że nie czuje się podczas nich swobodnie. Problemy miał także ze swoimi współpracownikami. Gdy zaczęły topnieć notowania DeSantsia jedni współpracownicy zaczęli od niego odchodzić, z innymi sam się pożegnał. Nawet jego najwierniejsi zwolennicy zaczęli sugerować, że powinien z walki o Biały Dom się wycofać i przygotować się na start za cztery lata. Im bardziej kampania DeSantsia pogrążała się w chaosie, im szybciej topniało jego sondażowe poparcie, tym mocniej uderzał w niego Donald Trump, którego pozycja w tym samym czasie tylko się umacniała. DeSantis w czasie prawyborów może otrzymać ostateczny cios od zwolenników Partii Republikańskiej, który zakończy jego marzenie o przeprowadzce do Waszyngtonu. Dla Donalda Trumpa, chociaż uwielbienie dla niego wśród części Republikanów wydaje się nie mieć granic, ten rok także będzie trudny, bo to będzie rok, w którym sporo czasu spędzi w sądach. Sądny rok Donalda Trumpa Na byłym prezydencie Stanów Zjednoczonych ciąży aż 91 zarzutów karnych stanowych i federalnych. Prokuratura w czterech sprawach karnych oskarża go między innymi o próbę wpłynięcia na wynik wyborów prezydenckich w 2020 roku, o udział w insurekcji, o bezprawne przetrzymywanie tajnych dokumentów. Są też zarzuty fałszowanie dokumentacji biznesowej. Pierwsze procesy mają rozpocząć się już na początku marca. Donald Trump i jego prawnicy robią wszystko, aby sprawy w sądzie opóźnić. Taktyka zrozumiała, biorąc pod uwagę fakt, że sondaże jednoznacznie pokazują, że wraz z wyrokiem skazującym szanse na wygranie wyborów prezydenckich przez Donalda Trumpa maleją. A już pod koniec stycznia ma zapaść w nowojorskim sądzie decyzja w sprawie biznesowego imperium Donalda Trumpa. Prokurator stanu Nowy Jork Letitia James oskarża Trumpa w procesie cywilnym o zawyżanie wartości majątku, co między innymi pozwoliło na otrzymywanie od banków pożyczek na lepszych warunkach, dzięki czemu Donald Trump miał zarobić miliony dolarów. Sędzia ma zdecydować o wysokości kary dla byłego prezydenta. Prokuratura wnioskuje o 250 mln dolarów, chce także odebrania Trumpowi możliwości prowadzenia interesów w stanie Nowy Jork. Wstrząsy w partyjnych szeregach Bez względu na to kto zwycięży w wyścigu do Białego Domu to i Republikanów i Demokratów czekają partyjne przetasowania, na które wpłyną oczywiście także wyniki wyborów do Kongresu, które odbędą się razem z wyborami prezydenckimi (co dwa lata do walki wyborczej stają wszyscy kongresmeni - jest ich 435 i co dwa lata zmienia się skład 1/3 Senatu. W listopadowych wyborach toczyć będzie się walka o 34 senackie miejsca). Jeśli Donald Trump triumfalnie powróci do Białego Domu to umocni swoje panowanie nad partią, a frakcja jego najbardziej zagorzałych zwolenników, których wyróżnia np. zdecydowana niechęć do pomagania Ukrainie jeszcze bardziej rozpychać będzie się w partyjnych strukturach. Republikanie, jak uważają niektórzy komentatorzy, zamienią się w partię wodzowską, w której pozycja polityka zależeć będzie od lojalności wobec lidera. Jeśli natomiast Trump poniesie porażkę, a dodatkowo jeszcze Republikanie nie osiągnęliby satysfakcjonującego wyniku w wyborach do Kongresu, to w partii zaczną się rozliczenia. Trump i jego zwolennicy nie będą mogli liczyć na taryfę ulgową. Umiarkowane skrzydło Republikanów, teraz spychane do narożnika, zacznie domagać się zmian w funkcjonowaniu partii i powrotu do tych wartości, które Republikanom przyświecały przed pojawieniem się Trumpa, np. do zdecydowanego przeciwstawiania się dyktatorom takim jak Putin, a nie schlebiania im, co niejednokrotnie robił Donald Trump, chociażby podczas już słynnego spotkania w Helsinkach, gdy amerykański przywódca stwierdził, że wierzy Putinowi, że Rosja nie ingerowała w wybory prezydenckie w USA w 2016 roku, podczas gdy FBI twierdziło coś zupełnie innego. Demokraci też będą musieli podjąć ważne decyzje. Bez względu na to czy Joe Biden wygra czy przegra, wybory jego partia nie może dłużej zwlekać z wykreowaniem nowych, dużo młodszych liderów. Naturalnym następcą wydaje się być obecna wiceprezydent Kamala Harris, ale do tej pory nie zdołała zbudować silnej pozycji w partii. Co istotne, Amerykanie nie są nią zachwyceni. Niemal 54 procent z nich nie ocenia jej dobrze w roli drugiej osoby w państwie. - Gdy prześledzimy sondaże, to jest ona dla obecnej administracji obciążeniem. Nie zdołała przekroczyć tej magicznej granicy, po przejściu której Amerykanie zaakceptowaliby ją jako przyszłego prezydenta - powiedział mi prof. Mark Rozell dziekan wydziału nauk politycznych George Mason University. Tym, który jest często wskazywany jako przyszły kandydat na prezydenta Partii Demokratycznej, a niektórzy uważają, że już teraz powinien zastąpić Joe Bidena w wyścigu do Białego Domu, jest 56-letni gubernator Kalifornii Gavin Newsom. Sam Newsom zaprzecza, na razie przynajmniej, że ma jakiekolwiek ambicje prezydenckie i lojalnie wspiera Joe Bidena. Jasnym punktem na politycznej mapie Partii Demokratycznej jest także 52-letnia gubernator stanu Michigan Gretchen Whitmer. Ta sama, której porwanie w 2020 roku planowali członkowie radykalnej, paramilitarnej grupy, a której działania udaremnili agenci FBI. W tej sprawie skazanych zostało dziewięć osób. Rok 2024 nie zapowiada się w Ameryce spokojnie. To może być czas wstrząsów i zmian. - Mam uczucie, jakby Ameryka siedziała na beczce prochu, a lont został już podpalony - powiedział "The Guardian" Larry Jacobs, dyrektor Studiów Politycznych Uniwersytetu Minnesoty i dodał: - Jest całkiem prawdopodobne, że ta beczka eksploduje właśnie w 2024 roku. Z Waszyngtonu dla Interii Magda Sakowska