Beyonce, jedna z najbardziej znanych gwiazd muzyki pop, pojawiła się na piątkowym wiecu wyborczym Kamali Harris w Houston. Towarzyszyła jej inna popularna za oceanem piosenkarka Kelly Rowland, z którą Beyonce tworzyła niegdyś zespół Destiny's Child. - Nie jestem tu jako celebrytka. Nie jestem tu jako polityczka. Jestem tu jako matka. Matka, która głęboko troszczy się o świat, w którym żyją moje dzieci i wszystkie nasze dzieci - mówiła ze sceny Beyonce. - Nadszedł czas, aby zaśpiewać nową pieśń. Pieśń, która rozpoczęła się 248 lat temu (wtedy przyjęto Deklarację Niepodległości USA - przyp. red.). Stare nuty upadku, niezgody, rozpaczy już nie rozbrzmiewają. - Nasz moment jest teraz. Musimy głosować i potrzebujemy was - wezwała na koniec. Wybory USA. Celebryci popierają Kamalę Harris To nie pierwsza top gwiazda, która udziela wsparcia kandydatce demokratów. Wcześniej zrobiła to idolka młodzieży, piosenkarka Taylor Swift oraz raper Eminem. "Będę głosowała na Kamalę Harris i Tima Walza w wyborach prezydenckich w 2024 roku. Głosuję na nią, ponieważ walczy o prawa i sprawy, w które wierzę. Uważam, że jest silną liderką i wierzę, że możemy osiągnąć w naszym kraju o wiele więcej, jeśli będziemy kierować się spokojem, a nie chaosem - napisała Taylor Swift w mediach społecznościowych tuż po telewizyjnej debacie kandydatki demokratów z Donaldem Trumpem. Taylor Swift na samym Instagramie jest obserwowana przez 284 miliony osób. Eminem z kolei pojawił się na wiecu Kamali Harris kilka dni temu w Detroit. - Zachęcam wszystkich i proszę, żeby głosować... Nie sądzę, aby ktokolwiek chciał Ameryki, w której ludzie obawiają się zemsty innych, jeśli ujawnią swoją opinię - powiedział Eminem. Sztab wyborczy demokratów liczy na to, że wsparcie znanych gwiazd, celebrytów, sportowców na finiszu kampanii przełoży się na większą mobilizację, która może okazać się kluczowa dla ostatecznego wyniku. Czy tak się stanie? - Samo w sobie poparcie Beyonce, Taylor Swift czy Eminema nie ma pewnie bezpośredniego przełożenia na losy kampanii czy poparcie Kamali Harris. Jeśli jednak spojrzymy na kogo takie deklaracje mogą oddziaływać, to są to przede wszystkim ludzie młodzi, powiedzmy, poniżej 40 roku życia, a ich mobilizacja jest dla demokratów ważna. To ci wyborcy pomogli w 2022 roku w wyborach połówkowych zwiększyć przewagę demokratów w Senacie - odpowiada w rozmowie z Interią Andrzej Kohut, amerykanista, autor książek: "Ameryka. Dom podzielony" i właśnie wydanej "Bitwa o Amerykę". - Jeśli więc chodzi o kwestię mobilizacji młodszych wyborców, to pewnie każdy sposób jest dobry i w ten sposób kalkulują dziś sztaby. W tym sensie taki Eminem czy Taylor Swift na pewno nie zaszkodzą kampanii, a jeśli pomogą, to dodatkowy zysk dla kandydatki - dodaje. Kampania wyborcza w USA na finiszu. Kluczowe trzy stany Wybory w USA odbędą się 5 listopada, więc czasu na mobilizację swoich wyborców oba sztaby mają coraz mniej. Ostatni ogólnokrajowy sondaż, opublikowany przez "Wall Street Journal" pokazał, że Donald Trump wygrywa z wiceprezydent Kamalą Harris dwoma punktami procentowymi. Jeszcze w sierpniu analogiczne badanie wskazywało, że wygra Harris. Rozmówca Interii przyznaje, że losy tych wyborów będą się ważyć do ostatniej chwili. - Tak naprawdę wszystko się jeszcze może zmienić, bo o ile już w ostatnich kampaniach różnice między demokratami i republikanami były bardzo niewielkie, o tyle w tej ta różnica wydaje się być minimalna. W związku z tym mogą decydować ułamki procentów w siedmiu kluczowych stanach, a możliwe, że w tej chwili już wyłącznie w trzech kluczowych stanach na północy, bo tam się to wszystko rozegra: w Wisconsin, Michigan i Pennsylwanii. Tam każdy wyborca ma znaczenie i myślę, że jeszcze dalecy jesteśmy od końca tej kampanii - uważa Andrzej Kohut. Obserwatorzy amerykańskiej kampanii są raczej zgodni w ocenie, że o ile tuż po ogłoszeniu zmiany kandydata, to demokraci wydawali się iść po zwycięstwo, tak w ostatnich dniach i tygodniach na fali znów jest Donald Trump. - Przebieg tej kampanii był taki, że najpierw to Donald Trump miał pełną uwagę mediów, był wręcz już namaszczany prezydenta, bo tak źle szła kampania Joe Bidena. Później nastąpiła wymiana kandydatów, która spowodowała, że reflektory skupiły się na Kamali Harris, i to Trump miał przez kilka tygodni problem, jak w ogóle to ugryźć, jak znaleźć znowu sobie miejsce na paskach informacyjnych. I mam wrażenie, że ten entuzjazm wokół Kamali Harris zaczął się wyczerpywać, i to jeszcze przed wyborami - mówi Andrzej Kohut. - Ona sama zaś, ponieważ jest kandydatką do bólu poprawną, do bólu przygotowaną według gotowych scenariuszy, nie ma pomysłu jak tą uwagę medialną przyciągnąć. Nawet jeżeli próbuje robić odważniejsze rzeczy i idzie na przykład na wywiad do Fox News, to w efekcie niewiele jej to daje. Bo to Trump zyskuje teraz przewagę w kampanii, robiąc niekiedy tak proste rzeczy jak np. odwiedzając restaurację fastfoodową - dodaje w rozmowie z Interią. Wybory prezydenckie USA. Zmiana faworyta w wyścigu Czy da się konkretnie określić moment, w którym Kamala Harris zaczęła tracić, a Donald Trump zyskiwać? Nasz rozmówca uważa, ż trudno go jednoznacznie określić, bo był to raczej proces, w którym okazało się, że wyborcom przestało wystarczać tylko to, że kandydatem już nie jest Joe Biden, który na pewno te wybory przegra. - Mam wrażenie, że przynajmniej początkowo demokraci mieli jakiś nowy sposób na opowiedzenie Trumpa. Widać było, że uznali, że to straszenie Trumpem, jakie uprawiał Joe Biden przez całą swoją kampanię, nie zadziałało. Dlatego Kamala Harris wyszła z pomysłem, że dobrze, to może opowiedzmy Donalda Trumpa jako kogoś trochę uciążliwego, trochę śmiesznego. Dokładnie było to widać na ich konwencji, gdy np. Barack Obama mówił o tym, że Trump jest jak ten uciążliwy sąsiad, który z dmuchawą do liści budzi cię co rano i nie wiadomo co z nim zrobić. Więc jakiś pomysł był, ale potem to się nagle skończyło - mówi Andrzej Kohut. I przyznaje, że gdy zaczęło się kończyć "paliwo entuzjazmu" Kamali Harris i pojawiła się potrzeba nowego zastrzyku energii, to szybko okazało się, że tym zastrzykiem jest powrót do starych metod, czyli straszenia Trumpem, w myśl zasady, że nic tak nie mobilizuje ludzi jak groźba nadchodzącego kataklizmu. W tym samym czasie Trump, który początkowo miotał się, nie wiedząc, jak poradzić sobie z nową rywalką, zaczął odzyskiwać pewność siebie. - Część fenomenu Trumpa bierze się z tego, że przez ileś lat, dekad nawet, amerykańscy wyborcy byli karmieni takimi idealnymi PR produktami, kandydatami, którzy byli wybierani według konkretnych kryteriów, byli przygotowywani przez te same PRowe sztaby, stosowali te same sztuczki, te same "talking points", wszystko było skrojone na telewizyjną miarę. I nagle pojawił się Donald Trump, który wprowadził taką, w pewnym sensie twórczą destrukcję, bo pokazał, że można robić politykę i wygrywać kampanie wyborcze, ignorując wszystkie te sztuczki, wszystkie te zalecenia, wszystkie te złote zasady. Tymczasem Kamala Harris jest zdecydowanie kandydatką z tego poprzedniego porządku - wyjaśnia Andrzej Kohut. Zwycięstwo będzie "o włos". Co to może oznaczać? I zwraca uwagę na pewien paradoks, polegający na tym, że w obecnie trwającej kampanii to Kamala Harris jest politykiem, któremu "udowodniono wielokrotne mijanie się z prawdą i który nawet nie ma z tym problemu, że wielokrotnie mija się z prawdą i wygląda na to, że jego wyborcy też już nie mają z tym problemu". - Kamala Harris wypada nieszczerze nie dlatego, że mówi nieprawdę, tylko dlatego, że nie chce nam pokazać, kim tak naprawdę jest. Myślę że wyborcy mają z tym poważny problem, bo wiedzą, co obiecywała kiedyś, widzą jak bardzo unika odpowiedzi na konkretne pytania teraz i tak naprawdę głosując na nią, musieliby kupić kota w worku - uważa amerykanista Andrzej Kohut. Przyglądając się kampanii prezydenckiej i widząc, jak bardzo wyrównane są notowania kandydatów, ktokolwiek wygra wybory, będzie to zwycięstwo "o włos". A takie, jak wiadomo, łatwo będzie zakwestionować. Czy istnieje dziś obawa o powtórkę tego, co wydarzyło się 6 stycznia 2021 roku, gdy grupa zwolenników Trumpa zaatakowała Kapitol? Tutaj Andrzej Kohut jest raczej optymistą, bo jak mówi, sami republikanie wiedzą, że budowana przez nich narracja o sfałszowanych wyborach wcale im się nie przysłużyła. I nawet, jeśli sam Trump się przy niej upiera, bo - jak mówi Andrzej Kohut - "w jego mentalnej konstrukcji on nie może być przegranym", to sztab raczej unika wchodzenia w ten temat. Rozmówca Interii wskazuje także na inne powody, dla których jego zdaniem powtórka z ataku na Kapitol czy inne, równie drastyczne wydarzenia, raczej nie powinny mieć miejsca. - Odpowiadając krótko na to, czy powtórzy się 6 stycznia, to wydaje mi się, że będzie o to bardzo trudno i że raczej się nie powtórzy. Po pierwsze amerykańskie państwo - co pokazało chociażby rosyjska ingerencja w 2016 i to, że już w 2020 roku była dużo słabsza - potrafi wyciągać błędy i zabezpieczać się przed zagrożeniami, które już widziało. Druga sprawa, że jednak po 6 stycznia była ogromna liczba spraw sądowych i naprawdę wysokich wyroków, co może jednak skutecznie odstraszyć zwykłych ludzi, którzy w 2021 roku ruszyli za prowodyrami tej akcji i źle na tym wyszli - stwierdza Andrzej Kohut, autor książek "Ameryka. Dom Podzielony" oraz "Bitwa o Amerykę".Kamila Baranowska Przeczytaj raport Interii o wyborach prezydenckich w USA. -- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!