Jeżeli po ośmiu latach rządów Fidesz zdobywa większość konstytucyjną - a wszystko wskazuje na to, że tak się właśnie stało na Węgrzech - to możemy mówić o wielkim sukcesie. Oczywiście, że prawo wyborcze zostało skonstruowane tak, by faworyzować Fidesz, a większość mediów prowadziła prorządową kampanię. Ale nie powinno to deprecjonować demokratycznego wyboru Węgrów. Przy okazji tego wyboru upadł mit o tym, że wysoka frekwencja sprzyja przede wszystkim opozycji. Okazuje się, że mobilizacja była po obu stronach. Studenci ustawili się w ogromnych kolejkach w Budapeszcie, by głosować przeciw Fideszowi, ale i cała reszta kraju, w tym bastiony partii rządzącej, szturmowała lokale wyborcze. Gdyby opozycja się porozumiała w jednomandatowych okręgach wyborczych, to nie dopuściłaby Fideszu do większości konstytucyjnej (węgierskie media mówią o sześciu mandatach Fideszu mniej w takim scenariuszu), ale władzy by mu nie odebrała. W wielu okręgach na prowincji partia Orbana miała grubo ponad 50 proc. głosów. Zwyciężył prosty i spójny przekaz. Na plakatach wyborczych, które udawały kampanię informacyjną rządu, mogliśmy zobaczyć falę wędrujących migrantów i na to nałożony duży znak "stop". Inny plakat przedstawiał George’a Sorosa, który stał się dla Viktora Orbana tym, kim Fethullah Gulen dla Recepa Tayyipa Erdogana, a wokół Sorosa liderzy opozycji. Na tę narrację opozycja nie potrafiła odpowiedzieć. Uderzano w Fidesz nagłaśnianiem przypadków korupcji, ale to nie wystarczyło. Czy właśnie ujrzeliśmy przyszłość Polski? "Jestem głęboko przekonany, że przyjdzie taki dzień, kiedy będziemy mieli w Warszawie Budapeszt" - mówił w 2011 roku Jarosław Kaczyński. A ostatnio stwierdził: "Nie ukrywam, że wzorujemy się na Viktorze Orbanie". Dlatego właśnie prezes PiS i premier agitowali na rzecz obecnego premiera Węgier na ostatniej prostej kampanii wyborczej. Podczas odsłonięcia pomnika ofiar katastrofy smoleńskiej w Budapeszcie Kaczyński wprost namawiał, by głosować na Orbana, a ten odwdzięczył mu się w bezprecedensowy sposób, dziękując jemu i Mateuszowi Morawieckiemu podczas zwycięskiej mowy. Teraz Orban wkracza w trzecią z rzędu kadencję, a PiS za półtora roku będzie się ubiegał o drugą. Gdyby Kaczyński chciał się wzorować na Orbanie jeden do jednego, to po podporządkowaniu sobie prokuratury czy Trybunału Konstytucyjnego musiałoby dojść do odbijania niechętnych rządowi mediów i stworzenia oligarchii złożonej wyłącznie z zaufanych ludzi partii rządzącej, a także do opracowania mechanizmów transferu publicznych środków do ich kieszeni (<a href="https://wydarzenia.interia.pl/raporty/raport-wybory-na-wegrzech-2018/nasze-relacje/news-wegierski-system,nId,2566372" target="_blank">czytaj więcej na ten temat</a>). Być może jednak to naśladownictwo - czy inspiracja - ograniczy się do taktyki negocjacyjnej z Brukselą i sposobu prowadzenia kampanii wyborczej, bo tutaj Orban rzeczywiście dał popis skuteczności. Michał Michalak, Budapeszt