Jobbik najpierw próbował obejść Fidesz z prawej strony, ale gdy zobaczył, że Fidesz zaostrza retorykę, rozpoczął się marsz ku centrum. Marsz, którego zwieńczeniem miał być 8 kwietnia. By przekonać się, jak wypadnie ta karkołomna operacja, spędziłem wieczór wyborczy w sztabie wyborczym Jobbiku. Zmianę kursu oficjalnie ogłoszono w 2013 roku. Większość partyjnych antysemitów, rasistów i ksenofobów wycofano do dalszych rzędów. Kampania z 2014 roku oparta już była na nowym wizerunku. Jednocześnie Jobbik ostro wytykał Fideszowi skandale korupcyjne. Tak jakby chcieli powiedzieć Węgrom: my też jesteśmy po prawej, ale nie kradniemy. Politycy Jobbiku uznali, że w prawicowym kraju udowodnią, iż to oni są tą "fajniejszą" prawicą. Eliminując skrajności, chcieli otworzyć sobie drogę do pokonania Fideszu. - Niektórzy powiedzą, że to polityczny oportunizm. Ale Jobbik rzeczywiście zrozumiał, że nie da się rządzić z radykalnym programem. Doszliśmy do granic możliwości, jakie daje taka postawa. Uznaliśmy, że musimy przesunąć się do środka, by mieć możliwość zdobycia szerokiego poparcia - powiedział mi jeden z liderów partii, Marton Gyongyosi, gdy oczekiwaliśmy na pojawienie się pierwszych wyników niedzielnych wyborów parlamentarnych. - Zmiana nie może być tylko deklaracją, musi być wiarygodna. W ślad za słowami muszą pójść czyny. Staraliśmy się to udowodnić swoimi działaniami, sprzeciwiając się atakom na organizacje pozarządowe czy rozmontowywaniu demokratycznych mechanizmów w kraju. I na tej podstawie można ocenić, czy zmieniliśmy się naprawdę - dodał. Słuchałem Gyongyosiego z zainteresowaniem: elokwentny, spostrzegawczy, precyzyjny. Upewniłem się, czy to na pewno ten sam polityk, ale o pomyłce mowy być nie mogło: to Gyongyosi w 2012 roku domagał się opublikowania listy Żydów, również w parlamencie, "zagrażających bezpieczeństwu Węgier". I to on właśnie zapewnił mnie, że przemiana Jobbiku jest superszczera. Przemiana, jak na Jobbik przystało, radykalna. Partia Gabora Vony, przed laty kojarzona z ksenofobią, teraz krytykowała Fidesz za podburzanie obywateli przeciw imigrantom i przeciw muzułmanom. Więcej, usłyszałem, że "migracja nie jest najważniejszym problemem w Europie". - Orban postawił na retorykę histeryczną. Skoncentrował kampanię na jednej sprawie. W jego interesie jest, by kryzys migracyjny trwał. Jestem przekonany, że jeżeli jakaś tragedia, zamach, wydarzy się w zachodniej Europie, Orban i jego otoczenie będą świętować, ponieważ będzie mógł oprzeć na tym swoją politykę wewnętrzną. Dlatego robi wszystko, by zasiać w społeczeństwie islamofobię, by grać na antyimigranckie nastroje i prowadzić tę głupią, infantylną kampanię antysorosową - zarzucił Marton Gyongyosi. Według mojego rozmówcy to właśnie Viktor Orban stał się katalizatorem przemiany Jobbiku. - Obserwowaliśmy, jak Viktor Orban stawał się autokratą, wprowadził miękką dyktaturę, zaczął rozmontowywać demokrację, ograniczać wolność prasy. Musieliśmy zareagować - usłyszałem. Zarazem Jobbik odmówił porozumienia z innymi partiami opozycyjnymi wobec Fideszu. - To Ferenc Gyurcsany (lider Koalicji Demokratycznej - przyp. aut.) podarował Viktorowi Orbanowi większość konstytucyjną w 2010 roku. Jego rządy były katastrofalne pod względem korupcji i stylu rządzenia. Jeśli zaś chodzi o socjalistów, których Gyurcsany opuścił, to niedawny kandydat tej partii na premiera - Laszlo Botka - ustąpił, twierdząc, że jego partia jest pełna agentów Fideszu. Wiemy na pewno, że obie te partie są skorumpowane i zależy im na utrzymaniu status quo. Nie możemy z kimś takim zawierać sojuszów - podkreślił Gyongyosi. Choć Jobbik nie chciał bratać się ze wspomnianymi ugrupowaniami, to jego celem numer jeden - przynajmniej w deklaracjach - była zmiana rządu na Węgrzech. To się nie udało. Po rezygnacji Gabora Vony - która wcale nie musi zostać przez partię przyjęta - kontynuacja strategii miłego Jobbiku stanęła pod znakiem zapytania. Michał Michalak, Budapeszt