W przewodnikach turystycznych o tej miejscowości nie ma nawet wzmianki. Felcsut to małe, zaściankowe miasteczko. Ma jednak coś, czego zazdrości mu Budapeszt i inne większe miasta - rodzinny dom Viktora Orbana. Felcsut to miejscowość kontrastów. Bieda i ograniczenia kłócą się z informacjami, które z łatwością można znaleźć w internecie - otóż Felcsut w 2009 roku stało się miastem z największym dochodem na Węgrzech per capita. Bogactwa, z jednym wyjątkiem, jednak nie widać. Prowincja Felcsut to jedna długa ulica, przy której znajduje się wszystko, czego można się spodziewać w takiej miejscowości - poczta, szkoła, kościół, ratusz, bar i dwa sklepy. Żadnego centrum czy rynku. Nieopodal na łąkach można dostrzec konie i krowy. Zresztą zaprzęgnięte konie z wozami poruszają się po ulicy obok traktorów i starszych samochodów. Na ulicy nie widać młodzieży. - Na Węgrzech jest jasny podział na Budapeszt i prowincję. Tylko nie jest to taka wasza polska prowincja, ale po prostu wszystko, co leży poza Budapesztem, nazywamy prowincją - usłyszałem od Tibora, węgierskiego kolegi, który przez kilka lat pracował w Polsce. Felcsut to jednak prowincja w najściślejszym tego słowa znaczeniu. Gdyby nie pewna inicjatywa, prawdopodobnie nikt poza Węgrami nigdy nie usłyszałby o tej miejscowości. Władza i piłka - Viktor Orban ma dwie miłości: władzę i piłkę nożną - uśmiechają się dwie kobiety, które przyprowadziły dzieci na mecz. Orban dorastał w Felcsut i grał w miejscowym klubie Felcsut FC. Co ciekawe, po latach w tej samej drużynie występował jego syn. Premier Węgier, gdy doszedł do władzy, chciał zrealizować marzenie z dzieciństwa. Udało mu się. W Felcsut stworzył gigantyczny kompleks piłkarski, którego Polacy mogą Węgrom pozazdrościć. Akademia Ferenca Puskasa, najsłynniejszego piłkarza w historii węgierskiej piłki, to kilkadziesiąt drużyn juniorskich, zarówno dziewcząt jak i chłopców - od pięciolatków, aż do zespołu grającego w najwyższej klasie rozgrywkowej. Cały kompleks to aż osiem pełnowymiarowych boisk z oświetleniem, a także stadion Pancho Arena. Obok powstaje jeszcze hala widowiskowo-sportowa, która ma być dopełnieniem gigantycznego projektu. Całość robi imponujące wrażenie. Na Węgrzech projekt spotkał się z dużą falą krytyki. Podnoszono, że Orban spełnia jedynie młodzieńczą zachciankę, a miłość do piłki i rodzinnej miejscowości przedkłada nad interes narodowy. Budowa samego stadionu pochłonęła blisko 4 miliardy forintów, a była sfinansowana z pieniędzy publicznych. Kolejnym argumentem przeciwko tej inwestycji była znaczna odległość Felcsut od Szekesfehervar i Budapesztu. Innym nie podobało się z kolei, że w miejscowości, w której mieszka ok. 1800 osób, buduje się stadion z dwukrotnie większą liczbą miejsc (3,5 tys.). Wszystko to... 10 metrów od rodzinnego domu Viktora Orbana, który z zarzutów nic sobie nie robił. Wejście na stadion znajduje się dokładnie vis a vis mieszkania, w którym premier Węgier dorastał. Biały Dom W Felcsut śmieją się, że Orban, jak na prawdziwego przywódcę przystało, mieszka w "białym domu". To niewielki budynek, odnowiony w 2005 roku. Tuż przed nim powiewa ogromna węgierska flaga, a na podwórku jest jeszcze jeden mały budynek gospodarczy, a z drugiej strony plac zabaw. - To taki dom premiera na weekendy. Przyjeżdża tu tylko w soboty i niedziele. Czasem pójdzie na mecz, czasem sobie pospaceruje - opowiada kelnerka ze stadionowego bufetu. Czasem też... przejedzie się koleją. To druga inwestycja, która jest tu krytykowana. Otóż w Felcsut powstały dwie piękne, nowe stacje kolejowe, ale nikt z nich nie korzysta. Bilet z jednego końca miasteczka na drugi kosztuje 250 forintów. Po co w Felcsut kolej? Jedynie po to, by ci, którzy mieszkają w dolnej części miejscowości, nie musieli wchodzić pod górę, by dostać się na stadion. Pociąg podjeżdża niemal pod same bramy wejściowe Pancho Areny. - Cieszę się, że takie rzeczy u nas powstają. Nie obchodzi mnie, że wielu ludzi to krytykuje. Przynajmniej mamy pracę - mówi nam Anna, ekspedientka w sklepie. Dodaje, że będzie głosować na Fidesz. Titkos To wyjątek, bo Węgrzy nie chcą mówić, na kogo zagłosują. - To tak, jakbyś zapytał Polaka, ile zarabia. Na Węgrzech nikt o tym nie mówi - przestrzegał mnie przed tego typu rozmowami Tibor. Jednak próbuję. Na pytanie "na kogo pan/pani zagłosuje", najczęściej słyszę odpowiedź "titkos". To nie partia polityczna - słowo to oznacza "sekret". Mieszkańcy Felcsut nie chcą mówić, na kogo oddadzą głos. Drugim wyjątkiem jest Dominik, ochroniarz przy stadionie. - Zagłosuję na Fidesz. Z tej partii jest nasz burmistrz Lorinc Meszaros, a szefem Fideszu jest Orban. Jest dobrze, bo mam pracę w Felcsut. Kto wie, czy nie musiałbym wyjechać, gdyby nie ten stadion - mówi Dominik. Wspomniany Meszaros to postać dość zagadkowa. Zajmuje 5. miejsce na liście najbogatszych Węgrów. Szybko dorobił się fortuny w branży budowlanej - budował m.in. kompleks sportowy w Felcsut, a na koszulkach piłkarzy widnieje nazwa jego firmy. To prawa ręka Orbana i zaufany człowiek. Zresztą premier lubi otaczać się ludźmi z młodości. - Dobrze, że jest premierem. Jestem za młoda, by go pamiętać z Felcsut, ale widać, że o nas dba - dodaje Anna ze sklepu spożywczego. W Felcsut nie ma żadnego plakatu wyborczego, bo po prostu nie są potrzebne. Tu każdy wie, na kogo głosować. Nikt też nie ma wątpliwości, jaki będzie wynik. Bo Felcsut to matecznik i królestwo Viktora Orbana. Z Felcsut Łukasz Szpyrka