Koncepcja utworzenia arabskiego korpusu militarnego, który zastąpiłby liczący 2 tys. żołnierzy kontyngent wojsk amerykańskich, które stacjonują na północy Syrii, w pobliżu granicy z Turcją, jest wyrazem rosnącej irytacji prezydenta Donalda Trumpa kosztami i czasochłonnością procesu stabilizacji regionu po zwycięstwie międzynarodowej koalicji antyterrorystycznej nad Państwem Islamskim. Taką ocenę przedstawili we wtorek dziennikarze dziennika "The Wall Street Journal", który jako pierwszy poinformował o planach Waszyngtonu odnośnie do kontyngentu sił arabskich. "WSJ" zaznacza, że sam prezydent <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-donald-trump,gsbi,16" title="Donald Trump" target="_blank">Donald Trump</a> w swoim orędziu do społeczeństwa amerykańskiego w ubiegły piątek w nocy - po rozpoczęciu przez amerykańsko-francusko-brytyjską punktowych ataków w Syrii - wskazał na taką ewentualność. "Poprosiliśmy naszych partnerów, aby wzięli na siebie większą odpowiedzialność za zapewnienie bezpieczeństwa w ich regionie, łącznie z wyasygnowaniem większych pieniędzy" - mówił prezydent. W wielu artykułach prasowych i publikacjach internetowych, jakie ukazały się podczas ubiegłego weekendu - przypomina "WSJ" - zwracano uwagę na fakt, że celem prezydenta Trumpa jest jak najszybszego wycofanie sił amerykańskich z Syrii i z całego regionu Bliskiego Wschodu. Zauważono jednak, że ostatecznie Trump zmienił zdanie, a zaważyła na tym opinia szefa resortu obrony Jamesa Mattisa oraz innych wysokiej rangi doradców w dziedzinie bezpieczeństwa - wskazuje "WSJ". Doradcy amerykańskiego prezydenta argumentowali, że wycofanie z Syrii sił amerykańskich stworzy próżnię, którą natychmiast wykorzystają <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-iran,gsbi,2646" title="Iran" target="_blank">Iran</a>, Rosja oraz ekstremistyczne organizacje znajdujące się w kręgu ich wpływów. "Wall Street Journal" podał też, że nowy doradca Trumpa do spraw bezpieczeństwa narodowego John Bolton dzwonił we wtorek w sprawie zaangażowania militarnego krajów arabskich do egipskiego szefa wywiadu Abbasa Kamela, który w ocenie "WSJ" jest "jedną z najbardziej wpływowych osób w Egipcie". Według amerykańskiego dziennika administracja amerykańskiego prezydenta kontaktowała się również we wtorek z Arabią Saudyjską, Katarem oraz Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi. Podczas rozmowy z Kamelem Bolton miał badać czy władze w Kairze byłyby skłonne zaangażować swoje wojska w operację wojskową w Syrii północno-wschodniej. <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-egipt,gsbi,4368" title="Egipt" target="_blank">Egipt</a> dysponuje jedną z największych armii w regionie, ale prowadzi ona walkę z IS na Synaju i patroluje granicę z Libią. Arabia Saudyjska oraz Zjednoczone Emiraty Arabskie są zaangażowane z kolei militarnie w Jemenie. Informacje o konsultacjach ws. kontyngentu zostały potwierdzone przez Rijad. Saudyjski minister spraw zagranicznych Adil ibn Ahmad ad-Dżubeir podczas wspólnej konferencji z przebywającym w stolicy Arabii Saudyjskiej sekretarzem generalnym ONZ Antonio Guterresem, powiedział, że koncepcja jest obecnie przedmiotem rozmów z władzami w Waszyngtonie. Realizacja planu zastąpienia sił amerykańskich wojskami sojuszniczych państw arabskich będzie szalenie trudna do realizacji z uwagi na często sprzeczne interesy i wzajemne animozje państw regionu - uważa Charles Lister, starszy ekspert prestiżowego, waszyngtońskiego Instytutu Bliskowschodniego (Middle East Institute). Jego opinię cytuje "WSJ". Arabia Saudyjska i Zjednoczone Emiraty Arabskie są zaangażowane w konflikt w Jemenie; a Egipt nie będzie skłonny do skierowania swoich sił w regiony Syrii, który nie znajdują się pod bezpośrednią kontrolą sił lojalnych wobec Baszara el-Asada. Dodatkowo - zwrócił uwagę Lister - państw arabskie nie będą chciały skierować do Syrii swoich wojsk, jeśli Stany Zjednoczone, nie pozostaną przynajmniej częściowo obecne w tym regionie. "Do tej pory nie było precedensu, ani jakichkolwiek przesłanek pozwalających wierzyć w przekształcenie takiego planu w skuteczną strategię" - podkreślił amerykański ekspert. Zachodnie siły dokonały nalotów na Syrię w sobotę nad ranem w akcji odwetowej za użycie broni chemicznej przez reżim Asada 7 kwietnia w mieście Duma na wschód od Damaszku, kiedy to miało zginąć ponad 60 osób. Siły zbrojne USA podały, że celem sobotnich bombardowań był wojskowy ośrodek naukowo-badawczy w Damaszku zajmujący się technologią broni chemicznej oraz składy znajdujące się na zachód od miasta Hims.( Z Waszyngtonu Tadeusz Zachurski