Kłopot z "dodatkiem przejściowym". Polacy wywołani do tablicy
Czy wszyscy byli członkowie Komisji Europejskiej powinni pobierać przysługujący im "dodatek przejściowy"? Niemiecki "Die Zeit" uważa, że nie, i krytykuje 16 byłych komisarzy unijnych, wymieniając także nazwiska dwóch Polaków – Janusza Lewandowskiego i Jacka Dominika. Sprawdziliśmy, jak wygląda ich sytuacja. Z naszego dziennikarskiego śledztwa wynika, że akurat oni problemu z "dodatkiem przejściowym" nie mają.
Tak zwany "dodatek przejściowy" (ang. transitional allowance) to przeciętnie około 8 tysięcy euro miesięcznie, choć kwoty różnią się w zależności od stażu urzędnika w Komisji Europejskiej.
Świadczenie to zostało ustanowione przez Radę Europejską w 1967 roku. Wynosi od 40 do 65 procent pensji podstawowej komisarza (w zależności od długości sprawowania urzędu). Początkowo było wypłacane przez trzy lata. Na początku 2016 roku przepisy jednak zaostrzono i czas ten został skrócony do maksimum dwóch lat. Co więcej, dodatek będzie wypłacany jedynie komisarzom, którzy pełnili funkcję przez minimum 6 miesięcy. KE szacuje, że zmiany przyniosą roczne oszczędności rzędu 5,4 miliona euro.
"Dodatek przejściowy" ma z założenia zrekompensować byłym komisarzom niepodejmowanie przez okres 1,5 roku pracy w sektorach czy instytucjach, które mogłyby spowodować konflikt interesów. Chodzi o przeciwdziałanie tzw. polityce drzwi obrotowych, czyli sytuacji, gdy urzędnik, tuż po zakończeniu pracy w KE, przyjmuje intratną posadę w biznesie lub polityce. Ma to chronić wizerunek Komisji jako instytucji uczciwej i niezależnej, a jej członków jako bezstronnych urzędników.
Problem jednak w tym, że jak wynika z informacji "Die Zeit", wielu byłych komisarzy, którzy w 2014 roku zakończyli pracę na rzecz Komisji Europejskiej, pobiera "dodatek przejściowy", mimo że znaleźli już zatrudnienie na dobrze płatnych stanowiskach w instytucjach czy firmach, które stwarzają potencjalny konflikt interesów.
W tym kontekście dziennik wymienia m.in. Karela De Guchta, byłego komisarza ds. handlu, a obecnie członka rad nadzorczych ArcelorMittal, największego producenta stali na świecie, oraz firmy telekomunikacyjnej Proximus.
"Die Zeit" pisze także o Connie Hedegaard, byłej komisarz ds. działań w dziedzinie klimatu, która jest dziś członkinią rady nadzorczej firmy Danfoss, światowego producenta komponentów i rozwiązań technologicznych m.in. dla chłodnictwa i klimatyzacji.
Ogólnie na opublikowanej w listopadzie liście widnieje 16 nazwisk. W tym dwójki Polaków - Janusza Lewandowskiego, byłego komisarza ds. budżetu i programowania finansowego, a dziś europosła z ramienia Platformy Obywatelskiej, oraz Jacka Dominika, który zastąpił Lewandowskiego, gdy ten stanął w szranki o mandat europosła. Dominik jest obecnie radcą generalnym w Departamencie Współpracy Międzynarodowej w Ministerstwie Finansów. Jako delegat polskiego rządu udziela się także w Komisji Audytowej Europejskiego Banku Inwestycyjnego.
Nasze źródła w Komisji Europejskiej potwierdzają, że "dodatek przejściowy" wypłacany jest szesnastu byłym komisarzom. Jednocześnie przedstawiciel KE przypomina, że dodatek powinien zostać zmniejszony, gdyby w sumie z nową pensją byłego komisarza przekroczył jego wynagrodzenie jako urzędnika KE. Takie przypadki powinny zostać zgłoszone.
W ocenie postępowania byłych komisarzy pobierających "dodatek przejściowy" pojawiają się zatem dwa aspekty - po pierwsze, czy łamią przepisy dotyczące wysokości nowego wynagrodzenia, po drugie, czy nowe miejsce zatrudnienia może być źródłem konfliktu interesów.
Jeśli chodzi o kwestie finansowe, to - jak mówią nasze źródła w KE - unijna instytucja nie może potwierdzić wyliczeń dokonanych przez "Die Zeit". Dlatego sprawdziliśmy sami, jak wygląda sytuacja w przypadku byłych polskich komisarzy.
Zarówno Janusz Lewandowski, jak i Jacek Dominik potwierdzają, że otrzymują "dodatek przejściowy". Obecny europoseł PO w wysłanym nam specjalnym oświadczeniu przyznał, że całość otrzymywanych pieniędzy przekazuje instytucjom dobroczynnym. "Na mojej liście comiesięcznych przelewów znajdują się hospicja, stowarzyszenia osób chorych i niepełnosprawnych, ośrodki dziecięce i klub sportowy, ponadto, mniej regularnie, potrzebujące osoby prywatne" - napisał polityk. Do sierpnia 2015 roku przekazywana kwota wynosiła 4997 euro miesięcznie, a obecnie 6578 euro miesięcznie.
Jako europoseł Lewandowski deklaruje miesięczne wynagrodzenie na poziomie około 6200 euro po opodatkowaniu. Gdy był komisarzem zarabiał co miesiąc około 17 600 euro, również po opodatkowaniu. Obecna pensja europosła wraz z dodatkiem przejściowym nie przekracza zatem jego wcześniejszego uposażenia jako komisarza.
Jacek Dominik nie zdecydował się na oficjalne skomentowanie artykułu w "Die Zeit". Przyznał jednak, że pobiera dodatek przejściowy. Z unijnych przepisów wynika, że wypłacane mu świadczenie jest niższe niż w przypadku Lewandowskiego. Dominik był bowiem komisarzem jedynie przez 3,5 miesiąca.
Nie wiadomo, ile dokładnie zarabia dziś jako radca generalny w MF. Jednak biorąc pod uwagę, że były minister finansów Mateusz Szczurek deklarował zarobki w całym 2014 roku na poziomie "zaledwie" 169 tys. zł, możemy założyć, że obecna pensja Jacka Dominika wraz z "dodatkiem przejściowym" nie przekracza wynagrodzenia komisarza europejskiego.
Specjalne świadczenie z KE pobierali także wcześniejsi polscy komisarze - Danuta Huebner, była komisarz ds. polityki regionalnej, i Paweł Samecki, który zastąpił ją, gdy została wybrana do Parlamentu Europejskiego z listy PO w 2009 roku.
Oboje byli członkowie KE przyznają, że pobierali dodatek przejściowy przez trzy lata po zakończeniu kadencji. Danuta Huebner łączyła go z pensją otrzymywaną z europarlamentu (2009-2012), natomiast Samecki znalazł zatrudnienie w Narodowym Banku Polskim, dla którego pracował także przed objęciem stanowiska komisarza (dodatek otrzymywał w latach 2010-2013). Obecnie jest członkiem zarządu NBP.
Zatem także w przypadku Huebner i Sameckiego ich późniejsze wynagrodzenia wraz z dodatkiem nie przekraczały pensji komisarza.
Świadczenie z KE ma również pełnić funkcję prewencyjną wobec konfliktu interesów. Także w tym kontekście wydaje się, że byli polscy komisarze - biorąc pod uwagę ich obecne miejsca zatrudnienia - działają w ramach przepisów.
Oficjalny tego dowód ma m.in. Paweł Samecki, który zwracał się do KE z wnioskiem o stwierdzenie, czy jego nowa praca nie koliduje z poprzednią. Komisja nie stwierdziła konfliktu.
Z naszych informacji wynika zatem, że obecność Lewandowskiego i Dominika na liście "Die Zeit", choć z formalnego punktu widzenia właściwa (bo byli komisarze pobierają dodatek), jest jednak chybiona w kontekście krytyki za praktykę "drzwi obrotowych".
Co ciekawe, "Die Zeit" kieruje swoją krytykę w stronę urzędników Komisji Europejskiej pod wodzą Jose Manuela Barroso, który sam wykazał się fatalnym sprytem politycznym przyjmując stanowisko przewodniczącego w Goldman Sachs International, gdzie ma pełnić funkcję doradczą.
Barroso rozpoczął pracę w banku inwestycyjnym zaledwie 20 miesięcy po zakończeniu kadencji przewodniczącego KE, a więc tuż po 1,5-rocznym okresie, w którym byli członkowie Komisji muszą poddać się postępowaniu sprawdzającemu przed przyjęciem nowej oferty pracy.
Krytyka dotyczyła nawet nie tego, że Barroso zdecydował się na pracę w banku, ale w "tym" banku. Goldman Sachs kojarzony jest bowiem jak najgorzej - od udziału w wywołaniu ostatniego globalnego kryzysu finansowego, po zarabianie na pomocy Grecji w ukrywaniu jej prawdziwego długu.
Jak mówili w niedawnych rozmowach z Interią polscy europosłowie, decyzja Barroso była "nierozsądna", ponieważ "poddaje w wątpliwość działania Komisji i czystość jej intencji w stosunkach ze światem biznesu".
Unijny komitet etyki ocenił, że Barroso nie złamał zasad postępowania komisarzy, w związku z czym nie straci prawa do emerytury z KE. Mimo braku formalnych uchybień członkowie komitetu zaznaczyli jednak, że Barroso wykazał się brakiem roztropności, której można by się spodziewać po kimś, kto tak długo pracował na tak wysokim stanowisku.
***
Jeśli interesuje cię temat Unii Europejskiej, obserwuj autorkę na Twitterze